| ||||
Obóz: [Mielec] |
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód
Byłam wyznaczona do pracy przymusowej do Niemiec. Mój ojciec wziął gęś pod pachę i poszedł do arbeitsamtu. Tam załatwił, że zostałam tu w Mielcu i że tutaj wyznaczyli mnie do pracy w obozie. Byłam przeznaczona do pracy w kuchni, do zmywania garów. Bardzo dobry był ten kucharz, szef całej kuchni, bardzo dobry. Jak szłyśmy do domu to nam do kieszeni wsypywał cukier, bo wiedział, że my tego nie mamy. I zupę myśmy brały, bo dawał nam do dzbanków to, co zostało. Kazał nam sobie dzbanki przynosić. Jak została zupa z obiadu, to nam nalewał i już do domu kazał nam iść. Pracowałyśmy osiem godzin, a prowiant kosztował nas 12 zł! Pamiętam to jak dziś. A ja zarobiłam tylko 10 zł na miesiąc! Dlatego mój ojciec musiał te 2 zł dopłacać. Herbata była ziołowa, taka sztuczna - jak to za Niemców było - sacharyna była, chleb i marmolada. To wszystko kosztowało 12 zł. Ojciec więc musiał dać mi pieniądze, żebym mogła te 2 zł wyrównać i żebym mogła ten prowiant dostać.Esesmani i funkcyjni
Jak to wojsko niemieckie wyjechało, to kazali nam iść do takiego baraku posprzątać. Sprzątałyśmy w tym baraku, szorowałyśmy miednice, układałyśmy koce w magazynach. Żołnierze niemieccy dostawali te koce i każdy miał swoją szafkę w tym baraku. Strasznie był niedobry ten strażnik, Henryś mu było na imię, chodził ubrany po cywilnemu. Taki był niedobry!