Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Bolesław Gajewski
Urodzony 28 kwietnia 1923 w Poznaniu. Przed wojna ukończył gimnazjum, należał do harcerstwa. W czasie okupacji działał w konspiracji (Wojskowa Organizacja Ziem Zachodnich). Po aresztowaniu w czerwcu 1940 więziony w Poznaniu w Forcie VII, we Wronkach, następnie w więzieniach w Berlinie (Neuköln, Zwickau, Moabit). Ponownie osadzony we Wronkach, skąd w grudniu 1942 roku został wysłany do Mauthausen (nr 8476), później do Gusen I, gdzie przebywał do wyzwolenia. Po powrocie do Polski studiował na wydziale ekonomii. Pracował jako urzędnik w różnych przedsiębiorstwach państwowych. Aktywny w organizacjach kombatanckich. Mieszka w Poznaniu.
 
Obóz:  [Poznań Fort VII]
Pierwszy dzień w obozie
Fort VII robił przerażające wrażenie. Bramy były dwuczęściowe. I te koła SS i silne światło reflektorowe rzucone na to... A dookoła ciemność. Wrażenie było niesamowite. Gdy dowieziono nas tam z bratem, to zaraz nas wprowadzili: otworzyli bramę i po lewej stronie stała taka wartownia, mały budyneczek. Tam się rozpoczęło... Tam dopiero poznaliśmy zachowanie "rasy panów". Zaczęli nas rozpinać. Szukali krzyżyków. Ja miałem medalik założony na łańcuszek, brat tak samo. Zerwali, deptali to, śmiali się z nas. Potem jeden z wartowników wyszedł, my przed niego, i poniżonych poprowadzono nas w głąb fortu, do celi.
Poznań Fort VII 1940
Warunki życia w obozie
W naszym pomieszczeniu była goła ziemia, troszeczkę słomy i to wszystko. Żadnej ubikacji, wody, niczego. Do ustępu wychodziliśmy dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Musieliśmy przejść przez cały fort, do wnętrza, gdzie było tylko pięć otworów i pięć kranów, a nas trzydziestu. Mieliśmy na wszystko pięć minut. Już wcześniej, po drodze nas "gimnastykowali": padnij, powstań, padnij, powstań! A po myciu było jeszcze gorzej: trzeba było iść na górki - tam są wzniesienia forteczne - a z góry koziołkować w dół. Myśmy przychodzili brudniejsi, aniżeli wychodziliśmy rano po łaźni. To była katorga. Raz zgromadzono nas przy głównej fosie i zrobiono nam "gimnastykę", a z lewej i z prawej strony stali gestapowcy z psami. Na moście - bo tam jest most - zebrała się cała elita gestapowska i rozkazywała co mamy robić. Trwało to kilkadziesiąt minut. Nie było czasu na trwogę, trzeba było wytrzymać.
Poznań Fort VII 1940
Esesmani i funkcyjni
Z Fortu VII dowozili na do siedziby gestapo. Byłem tam przesłuchiwany jeden raz. Przeżyłem tam coś w rodzaju piekła. Zostałem wprowadzony do pokoju-poczekalni. Prowadzącemu moją sprawę towarzyszyło co najmniej czterech innych Niemców. Zaczął pytać: jak się nazywasz, ile masz lat, kiedy wstąpiłeś do organizacji? Nie miałem żadnej podstawy, żeby zaprzeczyć. - Tak, należałem. - No, dobrze, to jak się tam dostałeś? - Nie wiem, kto mnie wprowadził. Wiem, że ktoś mnie tam wprowadził. Im to nie wystarczyło. Posądzali mnie, że kłamię, że pewnych rzeczy nie mówię. Kazali mi się nachylić przy taborecie i zaczęli mnie bić. A ja - nie wiem, czy to jakiś zmysł ostrzegawczy - zacząłem się wyłamywać z tego uchwytu. Zauważyli, że ze mną nie jest tak łatwo i zaczęli mnie trzymać za ręce i za nogi. Leżałem na podłożu: ten główny prowadzący mnie bił, a pozostali mnie trzymali za ręce i nogi. Mało tego, jeszcze piąty był, który mi poduszkę trzymał przy ustach. Nie wiem przez jaki czas byłem bity, ale ciągle krzyczałem. I był skutek, bo w pewnym momencie przyszedł oficer SS wyższej rangi niż ci, którzy mnie bili, był w czarnym ubiorze i powiada im tak: "Słuchajcie, przestańcie już tego chłopaka bić. Gdyby on coś wiedział i mówił nieprawdę, to już by dawno wam powiedział".
Poznań Fort VII 1940
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA