Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Paweł Stanieczek
Urodził się 21 stycznia 1933 w Goleszowie. Po wybuchu wojny uczęszczał do szkoły powszechnej, zorganizowanej przez władze okupacyjne. Od lipca 1942 był świadkiem funkcjonowania podobozu KL Auschwitz w cementowni w Goleszowie. Ponieważ jego ojciec był cywilnym pracownikiem Cementowni Goleszów, pod pozorem odwiedzin ojca, pan Stanieczek przemycał żywność dla więźniów. Po wojnie kontynuował naukę w szkole powszechnej, a w 1948 roku rozpoczął edukację w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Cieszynie. Po dwóch latach pracy w szkole w Iskrzyczynie powołano go do służby wojskowej. Jeszcze jako żołnierz rozpoczął studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Po uzyskaniu wyższego wykształcenia pracował jako nauczyciel języka polskiego w Bielsku Białej. Przez 20 lat sprawował funkcję dyrektora Zespołu Szkół Elektrycznych, a przez kolejne 10 lat pracował w Zespole Szkół Handlowych w Cieszynie. Już na emeryturze redagował "Panoramę Goleszowską", a następnie "Kalendarz Goleszowski". Od wielu lat angażuje się w życie kulturalne Goleszowa, m.in. prowadząc Izbę Oświęcimską w miejscowym Domu Kultury.
 
Obóz:  [Goleszów]
Kontakty z ludnością cywilną
Kierownikiem szkoły był Richard Mlinsk, który pochodził z Austrii. I on właśnie wtedy, kiedy miano w Goleszowie zorganizować podobóz oświęcimski, zebrał nas w sali gimnastycznej i powiedział, że w Goleszowie zorganizowany zostanie podobóz oświęcimski, a w nim przebywać będą więźniowie. Prosił żeby uważać, bo większość z nich to są kryminaliści, którzy za ciężkie przestępstwa tu się właśnie znaleźli. Żeby się do nich nie zbliżać, żeby absolutnie nie podawać im jakiś rzeczy, szczególnie żywności, bo grozi to wielkimi konsekwencjami. Dlaczego w ten sposób nas ostrzegano? Po prostu dlatego, że więźniowie musieli przechodzić z cementowni, z miejsca swojego zakwaterowania, i iść przez cały Goleszów do pracy w kamieniołomie. Stąd te uwagi dotyczące więźniów. Oczywiście po kilku dniach lub tygodniach wszystko to, co on nam powiedział sami mogliśmy sprawdzić, bo początkowo w cementowni połowa pracowników to byli pracownicy cywilni. Druga połowa to z kolei więźniowie, w 99 procentach więźniowie pochodzenia żydowskiego z takich państw jak: Polska, Niemcy, Holandia Francja, Węgry i Czechosłowacja. Ludzie, którzy pracowali w cementowni musieli się siłą rzeczy stykać z tymi więźniami i oni właśnie twierdzili, że to absolutnie nie żadni bandyci tylko normalni ludzie, więźniowie, którzy w takim fatalnym położeniu się znaleźli. Z tego też względu kontakty ludności cywilnej z więźniami ożywiły się. Ludzie przekonali się, że tym więźniom trzeba pomóc.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód
Myśmy oczywiście więźniów widzieli. Osobiście nawet byłem w pomieszczeniach tych więźniów. Tak się składało, że mój ojciec miał dość dobre układy z niektórymi strażnikami, którzy na pewne rzeczy przymykali oko. Pracował jako robotnik w pakowni, tam gdzie pakowano cement. Kiedy była taka okazja w różnych miejscach zostawiało się rożnego rodzaju artykuły żywnościowe: chleb, słoninę, to co można było w owym czasie dostać i co również można było samemu w jakiś gospodarczy sposób załatwić. Była możliwość przenoszenia artykułów spożywczych, głównie chleba, ziemniaków, słoniny, ponieważ prawie w każdą sobotę szliśmy z ojcem na teren cementowni. Tam w specjalnych pomieszczeniach była łaźnia i tam można się było wykąpać. Wtedy oczywiście ojciec wykorzystywał nas, mnie i brata, żebyśmy te artykuły żywnościowe przenosili. Nas jako dzieci, ci gestapowcy, strażnicy nie rewidowali, nie patrzyli, co się niesie.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód
W pobliżu drogi do kamieniołomu mieszkała wdowa Małyszowa i miała dwie córki, już takie po dwudziestce. One chodziły po gospodarzach i zbierały ziemniaki. Potem te ziemniaki gotowały i kładły w tych miejscach, gdzie przechodzili więźniowie. Kiedy szli, zginali się i zabierali sobie ziemniaki. Dla tych więźniów też to było pewne ryzyko, bo ten gestapowiec miał prawo go zastrzelić. Ale przynajmniej mi nie są znane przypadki, żeby coś tam złego się wydarzyło. Strażnicy albo się odwracali, albo udawali, że nie widzą. Bo gdyby naprawdę wszyscy byli tacy służbiści, toby nic się nie dało zrobić. Ci strażnicy przysłani z Oświęcimia, to byli faktycznie sadyści. Ale ci, którzy nie bardzo chcieli iść na front, którzy wymyślali jakieś tam choroby i zostali skierowani do pilnowania więźniów, to byli lepsi. Przecież ta załoga liczyła przeszło stu dwudziestu strażników, nie licząc tych szefów.
Ewakuacja, marsz śmierci
Posłuchaj:
 
Kontakty z ludnością cywilną
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni
Posłuchaj:
 
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA