![]() |
| |||
Obóz: [Siemianowice Śląskie] |

Choroby - śmierć w obozie
Mniej więcej w każdym tygodniu był w obozie pogrzeb i już doszło do takiej tradycji, że z którejś parafii wzywano księdza, a jakiś pan, być może zakrystian czy kościelny, przynosił krzyż. Takich chłopców jak ja, dwóch albo czasami czterech chłopców, ubierano w komże i szliśmy za tym księdzem. A własna stolarnia wykonywała zwykle taką z sześciu desek, prostą trumnę i w niej wyprowadzało się zwłoki. Chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że Niemcy kierowali niektórych chorych do tak zwanych lazaretów i prowizorycznych szpitali, gdzie coś ich tam leczono.Żywność w obozie, głód
Mama szczególnie narzekała na brak mleka dla najmłodszej córy, czyli naszej najmłodszej siostrzyczki, bo tego mleka nigdy nie dostawały. Mleko dostawali żołnierze Wehrmachtu. Ono było gotowane, więc czasami w kuchni udało się podwędzić trochę mleka, ale znowu nie było go gdzie trzymać. Nie wiem jak mama sobie radziła. Narzekała zawsze na to, że najmłodsze dziecko było niedokarmione. Czy mama też straciła swój pokarm? Nie wiem, ale jak nas aresztowano to siostrzyczka miała cztery i pół miesiąca, a była karmiona z piersi. Inne dzieci, takie jak ja, myśmy dostawali zupę na obiad. Zupa powstawała na bazie często, gęsto nie ziemniaków, tylko oskrobin [!], bo właściwe ziemniaki z jakimś tam jedzeniem dostawała cała służba wartownicza. Inne pożywienie trafiało do magazynów obozowych i często szło dla psów! One były ważniejsze niż ludzie!