Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Władysław Michalik
Urodził się 16 maja 1920 w Koźmicach Wielkich. Ukończył siedem klas szkoły powszechnej, a w wieku 14 lat rozpoczął pracę jako budowlaniec. Do wybuchu wojny pracował w Krakowie i jego okolicach, zaś od października 1939 do maja 1940 w Austrii w pobliżu Salzburga. W lipcu 1940 wyjechał do pracy w Berlinie. Po powrocie do domu zaczął nielegalnie handlować żywnością i towarami tekstylnymi. W 1942 roku pracował na poczcie w Krakowie, a następnie przy budowie baraków w dzielnicy Kraków Płaszów, gdzie wkrótce utworzono obóz pracy. Oskarżony o sprzedaż żywności żydowskim więźniom Płaszowa, 30 września 1943 wraz z innymi cieślami został aresztowany i osadzony w tymże obozie. Początkowo jako więzień obozu pracy przymusowej w Płaszowie zatrudniony był w kamieniołomach. Wiosną 1944 zgłosił się do pracy jako mechanik samochodowy. W sierpniu 1944 uciekł z obozu, wstąpił do Armii Krajowej, przeszedł szkolenie wojskowe. W 1945 roku został powołany do ludowego Wojska Polskiego, zatrudniony był jako kierowca w Ministerstwie Obrony Narodowej w Warszawie. W latach 1946-1949 był pracownikiem Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Krakowie, a następnie przez 32 lata Przedsiębiorstwa Robót Kolejowych. Od lat 50. mieszka z rodziną w Wieliczce.
 
Przyczyny aresztowania, uwięzienie i transport do obozu
Przeniosłem się do pracy w Płaszowie na budowie. Zaczęła się budowa obozu, ale myśmy wtedy nie wiedzieli, że tu będzie obóz. Stawialiśmy tu baraki, dosyć dobrze nam płacili. Najpierw przywieźli  więźniów ze Sułkowic - tam była pacyfikacja. Zastrzelili tam kilkanaście osób, a resztę przywieźli do Płaszowa. Tak się zaczął obóz i dopiero wtenczas myśmy sobie to uzmysłowili. Ogrodzili kilka baraków, załadowali tych ludzi i otoczyli kolczastymi drutami. Myśmy ich wspomagali, bo tam panował głód. Rzucaliśmy chleb, choć nie było wolno. Wiosną 1943 sprowadzili tam Żydów do tych innych baraków. Na całym tym osiedlu było około 50 baraków przez nas zbudowanych: na 20 metrów szerokich, a długich na 50 metrów. Jak sprowadzili tam Żydów, to myśmy im donosili żywność, ale już za odpłatą. Kilka firm pracowało przy budowie tych baraków. Ja pracowałem w firmie: "Inżynier Zakrzewski". Wszystkich nas aresztowali, bo nam zarzucali, że nosimy żywność Żydom. A to było zakazane, nawet groziła kula w łeb!
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza
O szóstej rano była pobudka. Przed pójściem do pracy był apel, nieraz to już o piątej wyrzucili nas na apel i stało się na mrozie do siódmej, nieraz do ósmej, a nawet i do dziewiątej. Potem segregowali: ta grupa idzie tu do pracy, tamta gdzie indziej. Pracowaliśmy przy budowie dróg między barakami. Drogi były z kamienia, więc ten kamień się nosiło na plecach, układało się, a później przysypywali go takim tłuczniem. Wszystko się robiło ręcznie. Pracowało się nieraz do ósmej wieczór, a czasami już o trzeciej wracaliśmy. To zależało od esesmana, który nami dowodził. Kobiety pracowały przy torach. Były wąskie tory, a na nich takie koleby, które ciągnęło około pięćdziesięciu kobiet. Teren był nierówny, bo na Krzemionkach jest raczej pagórkowaty. Więc około pięćdziesięciu kobiet sznurkami ciągnęło te koleby. Esesmani bili te kobiety, przeklinali. Na każdym kroku człowiek musiał się pilnować żeby nie dostać tym pejczem. Przeważnie esesmanami byli Ukraińcy. Byli okropni, okropni, bili nas niesamowicie.
Esesmani i funkcyjni, więźniowie innych narodowości
Było nas w grupie czterdziestu Żydów i dziesięciu Polaków. Pracowaliśmy na nocną zmianę, bośmy ziemią podsypywali baraki. Ponieważ Żydzi wszyscy byli głodni, często robili przerwy w pracy. Dlatego nasz brygadzista, Stachura powiedział: "A niechże sobie odpoczną trochę". Wysłałem więc jednego Żyda na zewnątrz baraku, żeby nas zawiadomił, jak ktoś pójdzie. Ale ponieważ był taki głodny i słaby, zamiast pod schodami, siadł przy schodach i usnął. Łopata miedzy nogami i usnął. Wtedy ja mówię do Stachury: "Józef, wiecie co? Chodźmy zobaczyć, bo wszystko tu śpi. A co będzie jak ktoś przyjdzie?" Wychodzę pierwszy i widzę, że Goth ze swoją kochanką idzie w naszą stronę. Zameldowałem nas, bo Stachura nie umiał po niemiecku zameldować. Krzyczałem dość mocno, ale mimo to ten Żyd się nie obudził, tylko wciąż spał. "A co ten człowiek tu robi?" - spytał Goth. Wtedy podleciałem, kopnąłem tego Żyda troszkę w nogę i wreszcie się obudził. Goth powiedział do niego: "Komm hier" - chodź tu. Wyciągnął spluwę i zastrzelił go przy mnie. Nie wiedziałem, czy teraz do mnie strzeli, dlatego krzyczałem po niemiecku, że ja nie jestem Żydem, tylko Polakiem. Na szczęście ta kochanka wzięła go za rękę. Był pijany, bo czułem od niego alkohol. Tak się przeląkłem, że kroku nie mogłem zrobić. Nawet kiedy odeszli, ja nadal stałem w miejscu taki otumaniony. Dopiero ci koledzy przyszli po mnie i mówili: "Chodź Władek, chodź Władek". Wzięli mnie pod ręce i tak wlekli, bo kroku sam nie mogłem zrobić.
Praca niewolnicza, choroby - śmierć w obozie
Pewnego razu przywieźli do obozu trzy samochody. To było w 1944 roku. Pracowaliśmy przy baraku i widzieliśmy to, bo patrzyliśmy przez szpary. Przyszedł Niemiec i powiedział: "Dwadzieścia ludzi do wyładowania trzech samochodów". Zrobiłem więc zbiórkę i poszedłem, bo ciekawy byłem co tam w tych samochodach jest! Otwieramy, a tu same trupy. Trupy w samochodzie były piaskiem zasypane. Były to zwłoki różnych osób: jedna kobieta była w butach oficerkach, była młoda - może miała 22 lata! Tak elegancko była ubrana, bo przed wojną  te buty były w modzie. Nawet był taki chłop, co łajna krowie miał na butach. Jak go złapałem, żeby go wyciągnąć, to sobie ręce ubrudziłem. Podobno, że tam gdzieś pod Kielcami partyzanci wysadzili pociąg lub uszkodzili coś, i dlatego Niemcy zastrzelili tam przypadkowe osoby. Około pięćdziesięciu ludzi tam zastrzelonych przywieźli wtedy do obozu, a myśmy ich rozładowywali. Na Koziej Górce było takie zagłębienie, paliło się tam dzień i noc! Był tam chrust, drewna, odpadki. Ten Niemiec powiedział do nas: "Uskładać warstwę trupów i warstwę tego drzewa". Dali dwa kanistry benzyny i Żydów tam posłali. Żydzi zlali te trupy benzyną. A jak je polali i zapalili, to zamiast uciekać w drugą stronę, uciekali do góry, gdzie było stromo. Wpadali więc do tego dołu, a jak wpadli to już nie wyszli, spalili się. A jeszcze wcześniej, kiedy stałem przy tych samochodach znieruchomiałem i trochę struchlałem. Wtedy ten Niemiec tak mnie uderzył w plecy, że szybko wyskoczyłem na ten samochód.
Żywność w obozie, głód
Nade mną na pryczy spał chory więzień. Na wieczór dostawaliśmy pajdkę chleba. Ponieważ on był już chory to nie jadł już tego chleba, tylko schował sobie do siennika. Ja to widziałem, ale rano nie mogłem tego zabrać, bo inni więźniowie by widzieli. Pomyślałem więc, że przyjdę podczas dnia i ten chleb sobie wezmę. Ten więzień już rano zmarł. Człowiek był głodny to.... Dzisiaj bym już nie wziął tego. W czasie pracy pobiegłem do baraku, wziąłem ten chleb do kieszeni, a ten Landsdorf mnie zobaczył i spytał: "Po coś tam był?". Ja już troszkę znałem niemiecki, więc odpowiedziałem, że zapomniałem sobie chleba i pokazałem tą pajdkę. Wtedy on wyciągnął pejcz, krzyknął "Achtung!" Stanąłem więc na baczność. Huknął mnie pejczem w głowę, a jak się zasłaniałem rękami, to po rękach mnie bił. To znów po uszach mnie bił. Tak mi głowa spuchła i te uszy. Tak mnie sprał.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni
Wtenczas, kiedy ogłosili, że potrzeba dziesięciu kierowców, którzy się znają na częściach samochodowych, to wystąpiłem. Początkowo ci Niemcy nas tam bardzo dobrze traktowali, chociaż z początku unterscharführer nas źle potraktował. Kiedy raz pracowaliśmy w niedzielę, szła drogą taka pani. Umiała po niemiecku, więc przyszła do tego esesmana, który nas pilnował i spytała go czy może nam coś podać do jedzenia. On pozwolił, więc poszła i kupiła w sklepie ponad kilo kiełbasy, dwa bochenki chleba białego i pół litra wódki. Ten Niemiec też jadł, bośmy się poczęstowali wszyscy. Zjedliśmy to szybko: dziesięciu chłopów, to po kawałku kiełbasy. I tę wódkę żeśmy wypili - wszyscy żeśmy pili, bo to tylko po kieliszku. Ja akurat byłem ostatni więc te flaszkę poszedłem schować za beczki. A ten unterscharführer akurat szedł i mnie widział. Podbiegł i mówi: "Schnaps, Schnaps". Woła mnie i pyta: "Co to jest?". Ochrzanił tego, co nas pilnował. Tamten się tłumaczył, że był pewien, że to herbata. "Kto jeszcze pił?". Nikt się nie przyznaje, to jazda chuchać. Staliśmy pod murem, przyszedł i uderzał naszymi głowami o ścianę. Ale na tym się skończyło.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni
Jak nas odwozili z warsztatu do obozu, to namówiliśmy kierowcę, żeby jechał przez tandetę w Krakowie. Dawniej na Kazimierzu była tandeta. Jak jechaliśmy przez Kraków w tych pasiakach, to ludzie nam rzucali jedzenie, swoje jedzenie. A tam sprzedawali mięso, wędzonkę i różne takie rzeczy, to nam narzucali wędzonki i różnych wyrobów mięsnych. Myśmy tego nie przejedli, to my się podzielili z tymi Niemcami. A oni wysyłali do domów te wyroby. Tak dużo nam narzucali. Raz na tydzień jechaliśmy przez tę tandetę.
Ucieczka z obozu
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni, więźniowie innych narodowości
Posłuchaj:
 
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA