Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Helena Sznerch
Urodziła się 13 listopada 1931 w Łodzi. Jej ojciec pracował w cegielni, matka w fabryce. Ze względu na ciężką chorobę ojca i śmierć matki w 1940 roku rodzina znalazła się w trudnej sytuacji materialnej. Pani Sznerch wraz z bratem zaczęła zajmować się drobnym handlem w tramwajach, za co oboje zostali aresztowani i umieszczeni w obozie dla nieletnich w Łodzi. Pani Sznerch była zmuszana m.in do prac polnych na folwarku w Dzierżązni. Przebywała w obozie od 27 stycznia 1943 do wyzwolenia w styczniu 1945. W 1943 roku zmarł jej ojciec, dlatego tuż po wyjściu z obozu zamieszkała w zakładzie dla sierot. Po pewnym czasie znalazła się pod opieką starszej siostry. Kontynuowała edukację, jednak z powodu ciągłych problemów ze zdrowiem musiała przenieść się do szkoły wieczorowej. Udało jej się ukończyć jedynie siedem klas szkoły podstawowej. Pracowała w fabryce jako tkaczka. W 1950 roku przeniosła się do Legnicy. Tutaj pracowała m.in. jako salowa w szpitalu. Aktywnie działa w środowisku kombatanckim byłych małoletnich więźniów obozu w Łodzi. Mieszka w Legnicy.      
 
Przyczyny aresztowania, uwięzienie i transport do obozu
Po śmierci mamy w 1940 roku zaczęliśmy z bratem handlować po tramwajach takimi rzeczami jak spinki do włosów, grzebyczki, sznurowadła do butów. Tak nam się udawało przez trzy lata, ale 27 stycznia 1943 roku, zima w pełni, Niemcy nas aresztowali za to, że byliśmy złym przykładem dla dzieci niemieckich. Posadzili nas w obozie. W roku 1943, w maju, zmarł ojciec, zostaliśmy pełnymi sierotami - byliśmy już wtedy w obozie. Niemcy nas na pogrzeb nie puścili, bo to było niemożliwe. W obozie przebywałam do 1945 roku. To było dwa lata i jeden miesiąc. Wydał nas Heniek Smarc. Jego ojca aresztowali, a macocha rzekomo go wyrzuciła z domu i dlatego on spał po klatkach schodowych i piwnicach. Ale go Niemcy złapali: -"Z czego żyjesz?" - "A no po tramwajach handluję". -"A z kim jeszcze?" i on powiedział, gdzie mieszkamy. A znał nasz adres, bo też żeśmy się litowali nad nim zimą: "Chodź do nas". A mój ojciec powiedział: "Dzieci kochane, nie przyprowadzajcie go, bo będzie kłopot. Jeszcze nas Niemcy wszystkich zabiorą przez niego". On wiedział gdzie mieszkamy i nas tak wszystkich powydawał. 
Choroby - śmierć w obozie
W Dzierżązni myśmy z kolei w polu ciężko pracowali: kamienie żeśmy zbierali, buraki plewili, wyciągali buraki jesienią. Boso, szron już był, nogi i ręce mieliśmy takie, jakbyśmy parchy mieli. A to ból był, jak człowiek chciał umyć, zamoczyć wodą tylko troszeczkę. Pieczenie niemiłosierne. Ale z biegiem czasu wyleczyliśmy to własnym moczem. Myśmy sikali na własne ręce, żeby je jakoś wyleczyć. Tak nam doradziła taka pani Jadzia na Dzierżązni, która nas pilnowała.
Praca niewolnicza
Pracowałam na fliegsztubie, gdzie szyliśmy paski i robiliśmy sprzączki. Musiałam oprócz tego sprzątać sztubę, kiedy inni wyszli już do pracy. Najpierw musiałam posprzątać sztubę i potem szłam do pracy na fliegsztubę. Nikt nie mógł usiąść i odpocząć. Dzieci, które nie umiały nic robić, bo były zbyt małe, miały po siedem, osiem lat, musiały zamiatać wszystkie ścieżki w obozie, trawę wyskubać koło pompy, myć klozety. Ubikacje były drewniane, latem smród i miliony białych, grubych, krótkich robaków. Wstawaliśmy o szóstej, każda musiała posłać swoje łóżko tak, żeby nie było żadnego zagięcia derki - jak stół musiała być naprężona, a potem była zbiórka. Po apelu wachmanka wzięła cztery dziewczyny i przynieśli dwa kotły tej kawy, lury. Nie wiem z czego była ta kawa, bo na pewno nie była zbożowa. Dali po pajdce chleba, cieniutki i czarny ten chleb był, taki jak glina. Po śniadaniu znowu zbiórka i wachmanka wyznaczała grupy do pracy. Jedna część szła do klejenia torebek papierowych, druga część do kwiatów sztucznych. Przy kwiatach pracowały przyuczone dziewczyny. Kwiaty szły do sprzedaży, do sklepów, zwykle były przypinane do kapeluszy i sukienek. Inna część dzieci szła do strugarni, gdzie obierano dla wachmanów warzywa, ziemniaki. Ale broń Boże, żeby która gębą ruszyła. Ja raz wzięłam kawałek brukwi do buzi i gdy wachmanka zobaczyła, że ruszam ustami, musiałam wypluć. Ale tak mnie przy tym potwornie uderzyła, że myślałam, że się zsikam. Musiałam wypluć, bo nie dała mi połknąć.
Warunki życia w obozie
Jedna płakała, druga się śmiała, trzecia wspominała, czwarta czekała na jakąś paczuszkę, czy na list z domu. Nie było wyzywania, bójek, szturchańców, bo nam dosyć dawało zimno, głód, praca. Nawet żeśmy w myślach nie mieli tego, żeby komuś zrobić na złość, popchnąć, uderzyć. Najwięcej było płaczu, każda weszła sobie w kącik i wolała płakać. Były takie, które wolały narzekać, że o niej nie pamiętają, a nie wiedziały jeszcze, że jej rodzina dawno zabrana do obozów i może już nie żyje. Ani listu, ani nic. A zresztą, która z nas umiała czytać? Ja tylko pierwsza klasę skończyłam. Czy ja umiałam pisać, czytać? Abecadło znałam, literki składałam, ale w obozie nawet człowiek nie pomyślał, żeby przesylabizować wyraz.
Wyzwolenie obozu, powrót do domu
Łódź była tak oświetlona, że igłę można było znaleźć. Rano chłopcy pierwsi krzyknęli: "Hura! Jesteśmy wolni! Wolni!" Mój Boże! Dziewczyny patrzyły z okien sztuby jak chłopaki lecą z tych budynków. Myśmy były w obozowych ubrankach, włosy ogolone, jeżyki tylko miałyśmy. Wtedy i my daliśmy chodu. Faktycznie, brama była otwarta szeroko na wolność, na miasto. Agnes i Teresa mówią do mnie: "Hela, przechodzimy na baczność?". A ja mówię: "Wy jak chcecie to przechodźcie, a ja nie". Tam ciągłe stał lagerführer i jeszcze ktoś inny. Przed sobą trzymali broń gotową do strzału, tacy byli cwani. Ja nie przeszłam przed nimi na baczność, a jak się odwróciłam, to on tylko patrzył się na mnie. Potem dopiero sobie pomyślałam, że co by mu wtedy szkodziło pociągnąć za cyngiel. Patrzył tylko, jak to wszystko leci z tego obozu w tych trepach, jak tabor koni! Doleciałam na Kurczaki przez całą Łódź, do brata mojego ojca. Tramwaje na środku, sklepy, wystawy, żaluzje pozrywane, szyby powybijane. Coś potwornego! Strach było patrzeć. Już jesteśmy na Kurczakach, po drugiej stronie jest cmentarz, a my zakręcamy na ulice Szumną. Tam tyle wojska, czołg niemiecki stoi i wszyscy zwrócili na nas uwagę. Widzieli że my bez włosów, że w lagrowych ubraniach, w trepach, że dzieci. Zaczęłam pukać do okna, do wujka. Uchyliła się zasłonka i mówię: "Ciociu, otwórz". Wyszedł wujek i nas wpuścił, dali nam jeść, na podłodze nas położyli i żeśmy usnęli.
Konsekwencje pobytu w obozie
Po wyjściu z obozu niestety rodziców już nie było, nie mieliśmy gdzie wrócić. Nie było ani domu, ani mieszkania, ani dachu nad głową, więc przebywałam w takim zakładzie na ulicy Kopernika 36. Potem wzięła mnie starsza siostra, która chciała mnie posłać do szkoły, ale niestety byłam bardzo chora. Miałam wrzody, byłam osłabiona, chuda, wycieńczona tak, że do szkoły się nawet nie nadawałam. Ale z biegiem czasu, po dwóch latach poszłam do szkoły wieczorowej, gdzie ukończyłam tylko pięć klas szkoły podstawowej. Przerwałam jednak szkołę, bo znowu byłam bardzo chora. Także z ledwością ukończyłam siedem klas szkoły podstawowej.
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA