Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Genowefa Kowalczuk
Urodziła się 28 lutego 1929 w Meklemburgii w Niemczech. Od trzeciego roku życia wychowywała się pod opieką dziadków w miejscowości Wieruszów przy granicy polsko-niemieckiej. W 1942 roku po przesłuchaniu przez gestapo trafiła do łódzkiego więzienia dla kobiet przy ulicy Gdańskiej. Jesienią 1942 znalazła się w dziecięcym obozie przy ulicy Przemysłowej w Łodzi. Po wielu miesiącach pracy w ogrodzie, w kuchni oraz na folwarku w Dzierżązni, została komendantką pralni. Po wyzwoleniu w styczniu 1945 razem z innymi dziećmi jeszcze przez dwa tygodnie przebywała na terenie byłego obozu. Kilka kolejnych miesięcy spędziła w łódzkim sierocińcu, potem wróciła do Wieruszowa. Jako nastolatka podejmowała różne prace m.in. w fabryce wełny w Jeleniej Górze oraz zatrudniona była jako służąca w Cieplicach na Dolnym Śląsku. Oskarżona o kradzież, brak dokumentów i kłamstwo w kwestii pobytu w nieistniejącym według władz komunistycznych, łódzkim obozie, została w 1946 skazana na siedem miesięcy więzienia. Po odbyciu kary, przez ponad rok była bezdomna. W 1948 roku znalazła pracę w fabryce jedwabiu w Szczecinie. Wyszła za mąż i zamieszkała w Krakowie. W 1974 roku wyjechała do pracy do Wielkiej Brytanii. Od ponad 10 lat mieszka w Krakowie.
 
Warunki życia w obozie
Za brudne nogi, za wszy, za wszystko co było, dostawałeś bicie. A przecież nie było mydła! Jeśli ja poszłam na skargę na którąś z dziewczyn, że urwała lub podniosła śliwkę, to ja dostałam półpajdkę chleba, a ona nie dostała trzy dni śniadania i było jeszcze dla pięciu skarżących. Więc było zawsze więcej skarżących, jak tych co zbroili cokolwiek! Dostawało się po 5 batów dziennie, albo 25 batów naraz. Z początku to ja zwykle po piętach dostawałam. Bili, a mało że bili, to jeszcze trzymali i kazali liczyć: "Raz, dwa, trzy... ." Dostawałam takie lanie, takie bicie (nawet 25 na tyłek naraz), że tylko do ośmiu naliczyłam, a reszty już nie! Bicie było za nic! Znęcało się dziecko nad dzieckiem, skoro jedno na drugie skarżyło, bo było głodne. Już na siedem miesięcy przed wyzwoleniem już się znało te starsze dziewczyny, które kapowały, to się je obserwowało i nieraz "kocówę" się im dało. Ja nieraz byłam jedną z tych, co szli na "kocówę". Jak któraś naskarżyła, to w nocy się szło pod kocem, żeby nie widziała kto idzie. Jedna osoba powiedziała jej, za co dostaje i biliśmy ją: "Jak pójdziesz na skargę, to dostaniesz jeszcze więcej" i to rodziło w niej strach. Tak żeśmy trochę wyplenili to skarżenie, ale tam w obozie uczyli nas takiego wyzbycia się człowieczeństwa.
Żywność w obozie, głód
U nas nie było ubikacji w barakach, tylko się wynosiło fekalia wiaderkami. I ja się zawsze zgłaszałam na warte nocną, żeby wynosić kible, zwykle w dwie osoby. Były tam koguty, to znaczy strażnice, gdzie stali wachmani A ponieważ oni wiedzieli, gdzie była latryna i gdzie się wylewa fekalia, to idąc z wiaderkiem należało wołać: "Ige austre, ige austre". Wtedy on to echo słyszał i wiedział, że idę tam, a nie gdzie indziej. Później więc dobrałam sobie koleżankę Teresę, zawsze jej coś tam dałam, ale ostrzegłam ją, żeby nie skarżyła: "Ty też wtedy dostaniesz, bo ja będę skarżyć na ciebie". Teresa szła więc do latryny i wołała: "Ige austre", a ja leciałam do ogrodu po cebulkę, po to, po tamto. Bo w obozie głód jak pieron!, a tu widzisz drzewko - gruszeczki wiszą, tam jabłuszka, tu pietruszka, tu marchew, tu kapusta. A te dzieci idą tą szlaką do ubikacji i patrzą na to.
Żywność w obozie, głód
Pralnie przeszłam, kuchnię przeszłam i trzy razy byłam na folwarku. Folwark - to jest co? Tam już nie karano cię za to, żeś zjadł marchew, czy cokolwiek. Co było w ogrodzie, to mogłeś to zjeść. Nawet chyba nie zwracał nikt uwagi na to, że jesz, a to nas dużo ratowało. Tylko praca była ciężka: tam wstawali o piątej, o czwartej rano do krów, do zwierząt. Jedzenia nie było aż tak dobrego, bo wiem, że kobiety pracujące przy świniach to były kobiety z wolności. A to dlatego, że my byśmy te ziemniaki dla świń zjedli i tylko plewy byśmy dawali świniom! Więc jak ugotowali w kotle ziemniaki to ja i inne cwane dziewczyny wiedziałyśmy, kiedy będą te ziemniaki wysypywać świniom. Ja ubóstwiałam swoją kiecę, bo ta sukienka była taka szeroka, że sobie do niej nakładłam tych ziemniaków i w nogi. To znaczy, że nie byłyśmy pojedzone. Chleba na pewno było bardzo mało (oni piekli chleb), a jak była zupa zalewajka, to nie zawsze dostało się jej do syta.
Wyzwolenie obozu, powrót do domu
Jak żeśmy wyszli w tym dniu rano z baraku, tak Niemcy już pouciekali. Naszego baraku już nie mogli spalić, bo nie zdążyli, ale myśmy się bali chyba ze cztery godziny, że wrócą. Brama była otwarta, ale żadne z tych dzieci nie próbowało wyjść, bośmy się bali. Nie ma nic! Ale potem nadal brama otwarta, no to jedno wyszło, drugie, dziesiąte, pięćdziesiąte i tak dalej. I było nas chyba ze sześć, ze czterech chłopaków i tak żeśmy szli, szli, szli. Dokąd to nie wiadomo było, w każdym bądź razie było już ciemno - doszliśmy do Zgierza. Trzeba gdzieś iść spać, a to przecież styczeń. Chcieliśmy być w stodole, żeby zostać wszyscy razem, nie chcieliśmy się rozdzielać. Nie wiem czy to był sołtys czy gospodarz, w każdym razie weszliśmy do takiej dużej kuchni, rozścielił nam snopki słomy i tam myśmy tą noc przespali. Rano idziemy nazad do obozu, ni ma co, bo tam było lepiej, bo tam my mieli koce i zupy dali. To jak już żeśmy szli tą Brzezińską, to już było widać: w beczkach węgiel ludzie wozili z tego obozu, ziemniaki. Doszliśmy do obozu, pooglądaliśmy gdzie tam co jest, ale nic nie było. Była tylko zupa Erzac w magazynach i ziemniaki w kopcach, ale to pomarzło, a myśmy nie byli zdolni, żeby sobie samemu ugotować. Nie wiem jak długo żeśmy tam byli, w każdym razie wyżywaliśmy się - zamknęliśmy bramę obozu, a że na każdej stołówce było dużo tych misek, [to nimi wybijaliśmy szyby w budynkach obozu]. Tak przez około dwa tygodnie nikt nie wiedział, że my tam istniejemy. Tylko te chłopaki z Łodzi, co przedtem byli razem z nami w obozie, a teraz wyszli na wolność i poszli do swoich domów. Więc oni przyszli później do obozu i nawiązali z nami kontakt, przynosili nam czasami jakieś jedzenie i dlatego myśmy jakoś nie zdechli z głodu przez ten czas.
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód
Posłuchaj:
 
Warunki życia w obozie, Żywność w obozie, głód
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie
Posłuchaj:
 
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA