Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Irena Lasoń
Urodziła się 13 marca 1931 w Trzebini. Jej ojciec był górnikiem w kopalni w Sierszy, członkiem PPS Lewicy, w czasie wojny działaczem konspiracji. W wyniku akcji Oderberg, w nocy z 11 na 12 sierpnia 1943 pani Lasoń wraz z rodzicami i sześcioletnią siostrą została aresztowana. Po krótkim pobycie w więzieniu w Mysłowicach, gdzie po raz ostatni widziała swojego ojca i gdzie rozdzielono ją z matką, trafiła do obozu w Pogrzebieniu. Jesienią 1943 została przewieziona do obozu w Boguminie, a następnie (latem 1944) do obozu w Potulicach, w którym przebywała do marca 1945. Po powrocie do domu zamieszkała z babcią. Matka, po trzyletnim pobycie w obozach w Auschwitz i Dachau, wróciła do domu we wrześniu 1945. Ojciec zginął w Buchenwaldzie. Ciężka sytuacja rodziny i problemy finansowe zmusiły ją do podjęcia pracy już w wieku 15 lat. Po ukończeniu 17 roku życia kontynuowała naukę w szkole podstawowej, potem w liceum. Jednocześnie pracowała w Południowych Zakładach Obuwniczych w Chełmku na stanowisku kierownika kancelarii głównej. W późniejszych latach zajęła się prowadzeniem domu i wychowaniem córki. Od 1956 roku mieszka z rodziną w Krakowie.
 
Przyczyny aresztowania, uwięzienie i transport do obozu
Gestapowcy jak nas zbudzili, zaczęli walić w drzwi. Tata się zebrał, włożył spodnie, koszule i do okna podbiegł, ale się wrócił. Widocznie dojrzał tam Niemca, bo już obstawili dom. Mama otworzyła drzwi i usłyszała: "Ubierać się i idziemy!" Włożyła nam najlepsze rzeczy. Ja się ubrałam sama, mama ubrała Kazię i sama też się w coś ubrała. Chociaż ciepło było, kazała mi włożyć płaszcz. Wiem, że chleba ze sobą wzięła, ile go tam miała. Gestapowcy zabrali nas do samochodu: ojca do innego, a nas do innego. Na gestapo do Sierszy nas zabrali. Tam widziałam, że tata stoi na sali z rękami do góry, a my dzieci z matkami byliśmy po drugiej stronie tej sali. Coraz więcej nas przychodziło, ponieważ wtedy aresztowania były w jednym dniu, o jednej godzinie wszędzie. Ale dlaczego? Widocznie ktoś zdradził, bo tata należał do PPS Lewicy. Ktoś ich zdradził, bo Niemcy tak wszystko mieli przyszykowane, że w jednym dniu, o jednej godzinie odbyły się te aresztowania: i z Trzebini, i z Chrzanowa, i z Jęzora, i z Jaworzna, i z Czeladzi, z Sosnowca, i z Sierszy, z Myślachowic. W jednym dniu. Wtedy na Gestapo wszystko pospisywali i zawieźli nas samochodami do Mysłowic. Nie zapomnę do dzisiaj jak ten samochód jechał przez las, słońce świeciło, a za nami jedzie druga taka ciężarówka z plandekami. Do dzisiaj to widzę, nawet na ulicy. Czasami tu na ulicy Wrocławskiej, jak wojsko jedzie, to ja to wszystko mam znowu przed oczami.
Żywność w obozie, głód
Dali nam tej zupianki rzadkiej: gąsienice takie sztywne tam pływały. Dzisiaj to bym to zjadła, ale wtedy się brzydziłam tego, mimo tego głodu strasznego. Jak kapustę kroili to z piaskiem, z gąsienicami. Jak była zupa buraczana, to nie było w niej buraków, tylko nacie grube jak palec. To jeszcze było zjadliwe, ale jak dali naci z kalarepy to była bardzo twarda. Trzeba było jednak zjeść. Jak się trafiło na ziemniaka, to było go tak mało, jak koniec palca. Osolone, jałowe i takie się jadło. Rano dali kromeczkę chleba razowego, ale ponieważ oczy miałam dobre, to umiałam popatrzeć, że był podsypany trocinami - nie mąką, tylko trocinami. Czarną kawę robili tak, jak się robi zbożową, ale jeszcze raz albo dwa razy tyle wody dolewali, więc ona taka była jak herbata. Ani cukru, ani masła, ani margaryny. Jeśli dali cukru może raz na tydzień, to ta opiekunka ten cukier zabierała. Chleba nam po kromeczce dawała, ale ona go miała więcej, bośmy to podglądali, widzieliśmy. Wobec tego jaki człowiek był głodny straszliwie i straszliwie chudy! Bo ja widziałam to po innych: że mieli wielkie głowy, wielkie oczy, łysa głowa, żebra na wierzchu, kości to były takie grube, a uda czy nadudzie to było chudziutkie! Tylko kości kolan i kostki były takie wielkie, grube. Ja siebie nie widziałam ale widziałam to na innych. Kto był chory, to albo wyzdrowiał sam, albo umierał.
Wyzwolenie obozu, powrót do domu
Na szczęście doczekałam wyzwolenia. Gdyby pobyt w tym obozie, czy w ogóle w jakimkolwiek obozie, trwał dłużej może o pół roku, toby wszyscy poumierali razem ze mną! Bo tak wyglądaliśmy, tacy byliśmy chudzi, o wielkich oczach, dużych brzuchach tak, jak dzieci trzeciego świata. W końcu nas wyzwolono, to znaczy Niemcy uciekli. Rano jak wstaliśmy nie było już Niemców na wieżyczkach. Mogliśmy już się poruszać i widzieliśmy jak ludzie wychodzą z tego obozu i idą, i idą - tam bardzo dużo ludzi było. A my dzieci zostaliśmy. Nie było co do zjedzenia, zimno, ale znaleźli się starsi ludzie, którzy się nami zaopiekowali. Postarali się o piece żelazne i o węgiel. Wojsko sowieckie się nami opiekowało, dawało nam jeść dużo zupy i chleba do syta. Wyswobodzenie było w styczniu, a myśmy tam jeszcze cały luty byli. Jedzenie już było lepsze, w każdym razie mieliśmy zupy pod dostatkiem, budyń na wodzie, nie na mleku. Chodziliśmy do majątku po mleko i tak się żyło. W lutym przyjechali albo ojcowie, albo wujkowie z Jaworzna, z Czeladzi, z Będzina i zabrali część dzieci. Oni się ukrywali podczas okupacji i nie byli zabrani do obozu. No więc część dzieci zabrali, a nas zostawili. Powiedzieli, że po nas też przyjadą. Jak już po nas przyjechali, to załadowali nas na wozy drabiniaste, zaprzężone w woły, nie w konie, i zawieźli nas do Nakła. A w tym Nakle ani pociągu nie było. Wystarali się więc o jakieś mieszkanie, o łóżka i tam spaliśmy. A żywiliśmy się w Czerwonym Krzyżu. Tam nam dali chleb, to kawę, to zupę. W końcu znaleźli pociąg: wagony towarowe wyściełane słomą, a w wagonach piecyki żelazne opalane węglem. I my w tych wagonach jechaliśmy do Będzina. Dopiero w marcu przyjechaliśmy do Będzina.
Przyczyny aresztowania, uwięzienie i transport do obozu
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód
Posłuchaj:
 
Warunki życia w obozie
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni, choroby - śmierć w obozie
Posłuchaj:
 
Esesmani i funkcyjni
Posłuchaj:
 
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA