Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Praca niewolnicza / Alfons Andrzejewski
Do roboty wzięli mnie do Gorzyna, 6 czy 7 kilometrów od Potulic. Tam przez ten kanał bydgoski most zrobili i tam uszczelniali ten most. Porządki robiliśmy. Raz traf chciał, że koło nas kolonia karna robiła, a karna to dostali tylko chleb i wodę, litr, czy dwa litry obiadu. Tak się stało, że jednego dnia, ta karna kolonia nie przyszła do pracy. Chyba 20 chłopa. I nas było też 20. Dwa karne obiady były, ich nie było. Ich nie było. Mieliśmy takiego wachmana, czyli strażnika, że pozwolił, że my to mamy zjeść. Cztery litry obiadu, każdy zjadł na jeden obiad. To był kapuśniak pamiętam, i to nie była sama woda, jak to w obozie dawali. Już na wynos zawsze był trochę lepszy obiad. I to człowiek potrafił tyle zjeść.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, egzekucje / Zofia Janik
W Płaszowie pracowałyśmy ciężko, bośmy wywoziły wózkami ziemię, na sznurach, na Kozią Górkę. Niemcy przywozili tam więźniów z więzienia z ul. Montelupich. Słyszałam od innych kobiet: "O! Już wiozą, będziemy znowu zasypywać". Z Montelupich przywozili ich ciężarowymi samochodami. Jak była jakaś przerwa, kilka godzina, to się porządkowało. Ale przeważnie to stale przywozili, nie tylko z Montelupich, ale z różnych stron. Niemcy brali ich na bok do baraku, żebyśmy nie widzieli, ale to się słyszało, przez szpary się widziało. Więźniowie się rozbierali do rozstrzelania. To w baraku były całe stosy, kopce ubrań. Nago musieli zejść do tych rowów, czy schodzili, czy ich popychano. Nie wiem, bo nie widziałam, tylko przez szpary widziałyśmy te kopce ubrań i strzał słyszałyśmy. Trocinami posypywali zwłoki i odjeżdżali, a my dopiero musiałyśmy zasypywać je ziemią. Nie Niemcy posypywali trocinami, tylko nasi cywile, to znaczy więźniowie obozu. Sprawdzał nas objazdowy na białym koniu. Raz chciał nas zastrzelić, bo z wycieńczenia upuściłyśmy ten wózek, a on nadjechał. Jakimś cudem żeśmy ocalały i nas nie zabił. Nie wolno nam było przystanąć, tylko stale pracować: nakładać ziemie, wysypywać.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Władysław Michalik
O szóstej rano była pobudka. Przed pójściem do pracy był apel, nieraz to już o piątej wyrzucili nas na apel i stało się na mrozie do siódmej, nieraz do ósmej, a nawet i do dziewiątej. Potem segregowali: ta grupa idzie tu do pracy, tamta gdzie indziej. Pracowaliśmy przy budowie dróg między barakami. Drogi były z kamienia, więc ten kamień się nosiło na plecach, układało się, a później przysypywali go takim tłuczniem. Wszystko się robiło ręcznie. Pracowało się nieraz do ósmej wieczór, a czasami już o trzeciej wracaliśmy. To zależało od esesmana, który nami dowodził. Kobiety pracowały przy torach. Były wąskie tory, a na nich takie koleby, które ciągnęło około pięćdziesięciu kobiet. Teren był nierówny, bo na Krzemionkach jest raczej pagórkowaty. Więc około pięćdziesięciu kobiet sznurkami ciągnęło te koleby. Esesmani bili te kobiety, przeklinali. Na każdym kroku człowiek musiał się pilnować żeby nie dostać tym pejczem. Przeważnie esesmanami byli Ukraińcy. Byli okropni, okropni, bili nas niesamowicie.
Praca niewolnicza, choroby - śmierć w obozie / Władysław Michalik
Pewnego razu przywieźli do obozu trzy samochody. To było w 1944 roku. Pracowaliśmy przy baraku i widzieliśmy to, bo patrzyliśmy przez szpary. Przyszedł Niemiec i powiedział: "Dwadzieścia ludzi do wyładowania trzech samochodów". Zrobiłem więc zbiórkę i poszedłem, bo ciekawy byłem co tam w tych samochodach jest! Otwieramy, a tu same trupy. Trupy w samochodzie były piaskiem zasypane. Były to zwłoki różnych osób: jedna kobieta była w butach oficerkach, była młoda - może miała 22 lata! Tak elegancko była ubrana, bo przed wojną  te buty były w modzie. Nawet był taki chłop, co łajna krowie miał na butach. Jak go złapałem, żeby go wyciągnąć, to sobie ręce ubrudziłem. Podobno, że tam gdzieś pod Kielcami partyzanci wysadzili pociąg lub uszkodzili coś, i dlatego Niemcy zastrzelili tam przypadkowe osoby. Około pięćdziesięciu ludzi tam zastrzelonych przywieźli wtedy do obozu, a myśmy ich rozładowywali. Na Koziej Górce było takie zagłębienie, paliło się tam dzień i noc! Był tam chrust, drewna, odpadki. Ten Niemiec powiedział do nas: "Uskładać warstwę trupów i warstwę tego drzewa". Dali dwa kanistry benzyny i Żydów tam posłali. Żydzi zlali te trupy benzyną. A jak je polali i zapalili, to zamiast uciekać w drugą stronę, uciekali do góry, gdzie było stromo. Wpadali więc do tego dołu, a jak wpadli to już nie wyszli, spalili się. A jeszcze wcześniej, kiedy stałem przy tych samochodach znieruchomiałem i trochę struchlałem. Wtedy ten Niemiec tak mnie uderzył w plecy, że szybko wyskoczyłem na ten samochód.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Maria Niedbała
Mama się starała, żeby mi tu pracę załatwić, żeby nie pójść do Niemiec. Załatwiłam tą pracę od 1941 roku i poszłam na poligon wojskowy. Dostałam się na lagier do pracy. Jaką prace dawali, taką wykonywałam. Najwięcej było pracy, jak w obozie było wojsko. Jak oni tu mieli koszary, to w kuchni się pracowało. Do polskiej kuchni się chodziło na obiad, godzinę my mieli przerwy. A ja dostałam pracę aż na czwartym lagrze, tam kolo Kolbuszowskiej szosy. Tam nas było jedenaście, czy dwanaście. W południe wypędzali nas na obiad - zawsze była taka kwaśna kasza. Jak nie było wojska sprzątałyśmy po barakach, piece my układały, przyszykowałyśmy wszystko. Pilnował nas cywil, który przeklinał na czym świat stoi. Ale głównym komendantem był oficer, cztery gwiazdki miał, z Wrocławia był, z Breslau. Wszystko my rozumiały po niemiecku, bo my się już trochę przyzwyczaiły - trzy lata tam robiłam. Jak byli jeszcze oficerowie w kantynie, to też w oficerskim kantynie my robiły, przeważnie my sprzątały i nawet my jeść podawały oficerom, jak przyjechali z frontu.  A jeszcze byłam w pralni, tam my miały nawet dosyć dobrze. Przywozili z frontu odzież, którą się moczyło i gotowało. Ale później było tak, że jak my wywieszali w lesie wszystkie koszule i kalesony, to ktoś je kradł stamtąd. Postawili więc wartownika. A były tam ustępy oficerskie wojskowe i kiedy pompowali z tego szamba, co koszul tam było wojskowych! To partyzanci robili - wrzucali koszule do tych rowów kopanych na szambo. A miały my raz taką sytuacje, że nas posądzali, że to my kradniemy. Co my miały kłopotu! Był na poligonie oficer, mówili na niego Otuś, jeździł na koniach. Raz pamiętam zatrzymali nas i rewizje przeprowadzili w tych dwóch barakach. Ja się trzęsłam strasznie! Do dziesiątej godziny nas trzymali. Przyjechali we dwóch na koniach i pytali "Co ukraść?" Ja mówię, że nic. Zrewidował nas do końca, do naga prawie, o 22. nas puścili.
Praca niewolnicza / Helena Sznerch
Pracowałam na fliegsztubie, gdzie szyliśmy paski i robiliśmy sprzączki. Musiałam oprócz tego sprzątać sztubę, kiedy inni wyszli już do pracy. Najpierw musiałam posprzątać sztubę i potem szłam do pracy na fliegsztubę. Nikt nie mógł usiąść i odpocząć. Dzieci, które nie umiały nic robić, bo były zbyt małe, miały po siedem, osiem lat, musiały zamiatać wszystkie ścieżki w obozie, trawę wyskubać koło pompy, myć klozety. Ubikacje były drewniane, latem smród i miliony białych, grubych, krótkich robaków. Wstawaliśmy o szóstej, każda musiała posłać swoje łóżko tak, żeby nie było żadnego zagięcia derki - jak stół musiała być naprężona, a potem była zbiórka. Po apelu wachmanka wzięła cztery dziewczyny i przynieśli dwa kotły tej kawy, lury. Nie wiem z czego była ta kawa, bo na pewno nie była zbożowa. Dali po pajdce chleba, cieniutki i czarny ten chleb był, taki jak glina. Po śniadaniu znowu zbiórka i wachmanka wyznaczała grupy do pracy. Jedna część szła do klejenia torebek papierowych, druga część do kwiatów sztucznych. Przy kwiatach pracowały przyuczone dziewczyny. Kwiaty szły do sprzedaży, do sklepów, zwykle były przypinane do kapeluszy i sukienek. Inna część dzieci szła do strugarni, gdzie obierano dla wachmanów warzywa, ziemniaki. Ale broń Boże, żeby która gębą ruszyła. Ja raz wzięłam kawałek brukwi do buzi i gdy wachmanka zobaczyła, że ruszam ustami, musiałam wypluć. Ale tak mnie przy tym potwornie uderzyła, że myślałam, że się zsikam. Musiałam wypluć, bo nie dała mi połknąć.
Praca niewolnicza / Wiktor Woźniak
Blizne nr 1, była tam budowa torów kolejowych do punktu, gdzie były instalowane i wylatywały rakiety V1. Tam doprowadzaliśmy drogę, tory kolejowe. W tej grupie Blizne 1 pracowałem przez kilka miesięcy. To była ciekawa praca, ale na moment, kiedy wypuszczali rakietę musieliśmy wszyscy robotnicy kłaść się na ziemi, twarzą do ziemi i nie wolno nam było podpatrywać, jak ta rakieta jest wypuszczana. Ja widziałem, bo ciekawy byłem i tak się wyodwracałem, że widziałem jak się to zaczynało, jak wylatywała rakieta z ogromnych takich jakby rusztowań coraz wyżej, coraz wyżej. Wybuch tej rakiety słychać było w obozie prawie co noc. Rakiety te szły prosto w górę a potem przybierały kierunek i szły na wschód. Jedna z tych rakiet prawdopodobnie spadła, tak jak twierdzili więźniowie z tarnowskiego, w jakieś bagna, ale została przez ruch oporu wyciągnięta i odesłana do Anglii. To właśnie była rakieta z Pustkowia.
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Zbigniew Knapczyk
Zabrali nas furmankami, a to grupami, bo nas było dużo dzieci: z Zagłębia i z krakowskiego też. Po 25 dzieci brali na furmanki i rozwozili po różnych obozach. Myśmy się dostali z Pogrzebienia koło Raciborza do Żor. Po dwóch dniach dotarliśmy do tego obozu. Tam już były rodziny, które wysiedlono ponieważ mieli ładne domki i tam Niemców wprowadzali. To był taki obóz względnie dobry - był tam lagerführer SS, ale on był wspaniały. Każde dziecko do tych rodzin dokooptował, żeby się opiekowali nami. Ja byłem u Janiców z Godziszki koło Szczyrku, którzy też pracowali, ale wieczorami żeśmy razem byli. To był jeden długi barak otoczony drutem kolczastym podwójnym, a na zewnątrz była latryna i strażnik był na bramie. Do pracy żeśmy wychodzili sami, bez strażników. Pracowaliśmy w takim spichlerzu, przy zbożu, późnej pracowałem nawet w sklepie obuwniczym i następnie u gospodarza, u Gosziców. Byłem tam pomocnikiem przy koniach, przy krowach, pasłem te krowy i wykonywałem różne inne prace. Tam było mi dosyć dobrze, bo dbali o mnie.
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Irena Grim
Był apel, czy o szóstej, czy o siódmej, tego już nie pamiętam. Zagwizdali, każdy się ubrał, i na dół zeszliśmy do takiego długiego korytarza, naprzeciw byli Niemcy, a po drugiej stronie więźniowie. Odliczyli wszystkich, pozapisywali wszystkich, i koniec. Krótko to trwało. Później było śniadanie, pod okienko szło się. A po śniadaniu już do pracy. Jak latem, to do pola, wszyscy razem. Pole było za ogrodzeniem. Myśmy wszyscy z rydlami, ryliśmy pole. Ustawiliśmy się jeden za drugim, i z powrotem, jak szerokie pole, tak my chodzili. Na obiad wracało się do lagru. O drugiej my już byli na polu z powrotem. Była przerwa po obiedzie, siedziało się i opowiadało. Na polu można było rozmawiać, nikt nie pilnował. Przeszedł tylko Polak, co cały ogród prowadził, to on tam pokrzykiwał: "dziewczynki, pospieszcie się, chłopcy  to tamto". O szóstej już była kolacja. Po kolacji apel, rano apel był, i po kolacji apel. A później już mogliśmy - każdy na łóżkach sobie siedział, czy na jednym łóżku wszyscy się zgromadzili. A na zimę przewozili nas do kopalni do Gorzyc. W Gorzycach żeśmy robili chodaki do Oświęcimia, bo ja w takich w Oświęcimiu chodziłam.
Praca niewolnicza / Bernard Trojanowski
Więźniowie byli wykorzystywani, bo podstawą dla więźnia była praca. Hitlerowcy nie tolerowali sytuacji, że człowiek jest bez roboty. Musiał pracować. Wszyscy pracowali. Dzieci do lat sześciu, w okresie letnim były pod opieką więźniarek i nadzorem esesmanów wyprowadzane do lasu na zbieranie jagód, malin. Te maliny były składane do koszy, nie wolno było ich zjadać, i były przeznaczane dla potrzeb hitlerowców. Dzieci od lat dziesięciu były już traktowane jako gotowe do zwykłej pracy. W 1943 roku już miałem jedenaście lat i już byłem skierowany do pracy. Od maja do października pracowałem w obozie pod Ślesinem. Było nas tam 15 chłopców w wieku od dziesięciu do piętnastu lat, wykorzystywanych do prac przymusowych na majątku: do prowadzenia wołów pociągowych, koni, pielenia warzyw, zbierania gumy. Ja najczęściej prowadzałem konie, ponieważ byłem synem gospodarza. Otrzymywałem konie i musiałem wykonywać różne prace polowe. Wykonywaliśmy prace pod nadzorem wachmana, który mieszkał obok. Były z nami również dwie więźniarki - jedna pani nam przygotowywała posiłki, druga prała odzież. One były naszymi opiekunkami, pod nadzorem przedstawiciela obozu w Potulicach.
Praca niewolnicza / Bernard Trojanowski
Kazano nam wejść do samochodu ciężarowego, chyba wojskowego, i odwieziono nas do Smukały, do dawnej hali karbidu. Tam, na barłogu, byli już więźniowie. Jakiś czas byliśmy na barłogu, później na betonie i dopiero po kilkunastu dniach zbudowano nam prycze. Pracę, roboty więzienne, pamiętam doskonale. We wrześniu, kiedy były siewy, starsi obsługiwali siewniki, a chłopcy - było takich czterech, w tym ja - dostali potężne, duńskie konie. Zawsze rano, obsługujący dawał mi konie, przekazywał lejce, i wiadomo było, co mam robić - zasypywać za siewnikiem, chodzić z tymi końmi. Kiedyś usiadłem i zasnąłem pod stogiem słomy. Obsługa majątku siała na tym polu i widocznie nie zauważyła, a ja chyba z półtorej godziny spałem i te konie stały na miejscu. Włodarz, który nadzorował pracę, przyjeżdżał konno i lustrował czy wszystko działa, ale mnie nie zauważył. Ktoś zaraz mnie obudził - to był ktoś z brygady, która siała - i ostrzegł mnie, że mam wstać, bo jak wróci włodarz, to będę bity i jeszcze dostanę jakąś karę za to, że te konie stały. Właściciel był niemiecki, a robotnicy polscy. To był taki okres, jak gdybym był na wolności, bo tam byliśmy wolni, ale nie uciekaliśmy nigdzie. Na zimę brano nas z powrotem do obozu.
Praca niewolnicza, choroby - śmierć w obozie / Tadeusz Brzeczko
Niemcy, jak nas pędzili do kopalni, to nam dawali najbardziej niebezpieczne stanowiska pracy - tam Niemcy nie szli, ci Ślązacy, bo oni też byli volksdeutchami. Jak nas tam zaprowadzili - trzysta osób, czterysta - to codziennie nieraz dziesięciu, pięciu nie wróciło. Bo tam opadały te skały i były katastrofy. A Niemcom to było na rękę. Bo teraz, jak zginie górnik, to zaraz jest komisja i bada przyczyny, a tam, za okupacji niemieckiej zginął i... To zwłoki zabierano tam widocznie do Oświęcimia, czy do tej kopalni wrzucili, co wodą była zalana... I to było codziennie, codziennie. Nieraz było tak, że i dwudziestu nie wróciło, nieraz pięciu, różnie. A zresztą, jak ktoś był ranny, to też nie było tam lekarza. Była taka rana, że dotąd trwało zakażenie, aż się wykończył. Jak teraz jest kopalnia, to ona ma i lekarzy, i sanitariuszy, i pielęgniarki, a tam nie było. Pędzili do pracy... No, a oprócz tego, to rozstrzeliwali. Bo tam była taka ściana stroma i jak ja byłem w swojej celi, to przez okno widziałem jak ci ludzie stanęli pod tą ścianą, ręce do góry mieli podniesione, a tu byli ci Niemcy i rozstrzeliwali z karabinu. Przeważnie tutaj strzelali. I to było słychać u nas, ten wystrzał. Jak myśmy słyszeli te strzały, to już wiedzieliśmy. A tam w obozie rozstrzeliwali za byle co.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, pierwszy dzień w obozie / Henryk Malicki
Pierwsze to nas wzięli do lekarza - oglądali czy nie mamy świerzbu lub czegoś innego. Potem głowę ogolili i do kąpieli. Nasze bety gdzieś zabrali, a dali nam ubrania obozowe. Tak robili w każdym obozie, że pierwsze były oględziny. Jak był świerzb to go trzeba zniwelować. Oni potrzebowali ludzi zdrowych, a chorzy się tam powoli wykańczali. Umarło tam paru chłopaków przez choroby, bo jak zjadł ukradkiem u ogrodników jakieś jarzyny z ziemią, to dostał tyfus brzuszny. Pracowało się u szewców, przy prostowaniu igieł, szyciu butów, u krawców, gdzie robiono różne rzeczy na potrzeby wojska, w ogrodach i na polach. Na polach była najlepsza robota, bo na świeżym powietrzu i można było coś zjeść - na wiosnę nie, ale jesienią już tak. Jak się im zachciało to robili nam musztrę: kazali robić żabki albo taki walec ciągnąć po żwirze. Nie uciągnęło się samemu, ale nas było dziesięciu, co ten walec ciągło. Kamienie nam kazali podrzucać i to była taka syzyfowa praca. Czasami ten Niemiec bez ręki chodził, to za byle co łup przez plecy, bił tym pejczem. On się najwięcej znęcał - to był sadysta.
Praca niewolnicza / Tadeusz Pipowski
A w Toruniu były różne prace, tak gdzie pasował [człowiek], gdzie potrzebowali, to wzięli. Nawet taki magazyn, bo to był HWL lager, tak jakby wojskowy, żywnościowy, tam i wyładowywać mąkę trzeba było, wagonowo to szło, wtedy jak potrzebowali, to brali. Worki po 75 kilo, a ja 19 lat - twardy żem był i 74 kilowy worek wziąłem. Ja wytrzymał te worki nosić, i każdy musiał 100 worków na drugie piętro zanieść. Mąka w tych worach była. I na fliegerplatz, na lotnisko, to tam znowu baraki wyładowywane byli, bo Niemcy transporty przywozili. Roboty rozmaite były, gdzie potrzebowali, to samochodem nadjechali i gdzie przypadło zawieźli.
Praca niewolnicza / Mirosław Poznański
Wieczorem po apelu przyszedł taki Niemiec, taki chyba ze Śląska, i łamaną polszczyzną mówi, że potrzebują ślusarzy, tokarzy, spawaczy, jeszcze innych. Każdego pytali po kolei. Co ja robię? Student. A gdzie? Hochtechnishe Schule in Wilno. Wyższa Szkoła Techniczna w Wilnie. A w Wilnie już byli Sowieci, oni już nie mogli nic sprawdzić, dowiedzieć się. Ja trafiłem do fabryki łożysk kulkowych. Ale z Gross Rosen zawieźli nas do miejscowości Landeshut. W tej miejscowości Landeshut były cztery baraki. Takie bloki, nazywali to blok 1, 2, 3, 4, a potem 5 zrobili nad kuchnią. Tam więźniów podzielili na grupy. I była ze Schreinfurthu z Niemiec ewakuowana fabryka łożysk kulkowych. I więźniowie pracowali w tej fabryce łożysk kulkowych. Ja tak szczerze mówiąc pierwszy raz w życiu zobaczyłem tokarnię. A tych tokarni stało w rzędzie 12, przy każdej tokarni stał jeden tokarz, więzień. A drugi rząd tokarni, to byli tak zwani żołnierze Badoglio Soldaten. Marszałek Badoglio, który od Mussoliniego odłączył się. Jeńców Niemcy wzięli do niewoli i trzymali też ich w obozie, dawali do tej fabryki. A trzeci rząd to jeńcy sowieccy, którzy zachowali się jeszcze od początku wojny. Oni mieszkali jakby na wolności, przychodzili i też w tej fabryce łożysk kulkowych pracowali na tokarniach. Mnie też dali tokarnię, ale przyszedł Niemiec, cywil i pyta się o nazwisko Poznański. I mówi, że ja będę jego zastępcą, będę tutaj pomagał, bo przeczytał - wyższa szkoła techniczna. On mnie nauczy, jak noże ostrzyc na tokarni, do toczenia. Pouczył mnie i często szedł gdzieś, i ja już wszystko załatwiałem. Ale kiedyś u jednego więźnia maszyna stanęła i ten więzień woła mnie, bo powiedział, żeby mnie wołać, jak trzeba. Przyszedłem i nie wiem, co tutaj robić. Ale jeniec sowiecki mówi: Bierz młotok, młotek i młotkiem stukaj parę razy, bo tam szczęki złapały metal, jak złapały, nie puszczały, dźwignia nie puszczała. Ja postukałem dwa razy młotkiem, puściło i zaczęło pracować. Raz taka awaria była. Ale ten Niemiec, Werner, sympatyczny starszy pan, który z tą fabryką przyjechał z tego Schreinfurthu uczył nas, jak obsługiwać, co robić.
Praca niewolnicza / Teofila Silberring
W Płaszowie, ponieważ ojciec postarał się o papiery, żebym była starsza i żebym już mogła pracować, przydzielili mnie na tzw. gemeinschaft metalowy. Tam zresztą pracowałam razem z ojcem Polańskiego. Myśmy pracowali w tej fabryce metalowej, robiliśmy te buksy do jakiejś broni, ale nie wiem dokładnie, bo się nie orientowałam. Pracowałam przy takiej maszynie elektrycznej, gdzie się podsuwało ręce. W nocy ja na szczęście nie usnęłam, ale koleżanka widocznie zasnęła i jej ucięło całą rękę. Proszę sobie wyobrazić, że ona w ogóle tego nie czuła, a zemdlała dopiero jak zobaczyła te ucięte palce. Pierwsze jej słowo to: "Jak ja teraz będę grała na fortepianie?". Potem pracowałam przy tokarce i był tam taki Polak, majster, który nas pilnował. On mówi: "Ja cię nauczę jak tą tokarką robić frezy". Ta praca mi jakoś szła, ale zapamiętałam, że jak będę frezować, to wszystkie odpady mam wkładać do worka. Więc ja to złapałam i przecięłam ręce, bo sobie nie zdawałam sprawy jakie to ostre. "Coś ty zrobiła? Tu masz rękawiczkę albo trzymaj je przez szmatę!" Więc to była moja pierwsza styczność z pracą w ogóle.
Praca niewolnicza / Adolf Kasprzyk
Te starsze dzieci, ja i mój kuzyn na przykład, pracowaliśmy na jesień w takim elewatorze zbożowym. Jak na takich młodzieńców jak ja, co nie miał jeszcze 14 lat, a kuzyn o dwa lata był młodszy, to była makabryczna praca! Nas tam usadowili na ostatnim piętrze, bo to pionowe elewatory były. Akurat ze zbiorów z tych okolicznych wiosek przywozili zboże (bo to za Niemca musieli oddawać te kontyngenty), to był nieraz rząd furmanek. Tam na dole do takiego zsypu to zboże wrzucali, tym transporterem wywozili na poszczególne piętra, a my tam w dwójkę mieliśmy takie szufle i musieliśmy to odgarniać. Były takie okresy, że nie było tych rolników ze zbożem, ale później jak się ich najechało, to myśmy nie mogli się wyrobić. Ten obóz to się chyba nawet finansował, wypożyczając ludzi, bo ci wszyscy, którzy tych najemnych robotników mieli, musieli płacić, a płacili obozowi. Pracowałem u takiego Preisa, który zwoził kontyngent ze wsi: owiec, cielaków, świń, krów. Byki tam też transportowaliśmy. Tam przychodziłem z tego obozu i siadałem na jego wóz - taki przyjemny był ten Preis, bo to wszystko były wioski polskie. Nie było więc problemu. Preis - samo nazwisko mówi, że wśród tych to był chyba Niemcem, a poza tym mówił po niemiecku. Z tym że i po polsku umiał, bo ze mną się porozumiewał. Jeździliśmy po tych wiochach i zbieraliśmy ten kontyngent przez trzy dni w tygodniu, a w czwartek w Żorach odbywał się taki aufteilung, czyli podział dla rzeźników.
Praca niewolnicza / Adolf Kasprzyk
Ci Niemcy mieli dla nas jeszcze inne zadanie, bo front rosyjski się coraz bardziej zbliżał i zaczęło się fortyfikowanie terenu nad Notecią, w tych lasach. Pamiętam że nas użyto do tego. Tam dobrze było nawet przy kopaniu okopów - myśmy nie kopali, bo tam trzeba było siły, ale nosiliśmy gałęzie, paliki, bo jak wykopali te transzeje to trzeba było je umocnić faszyną. Tyle tylko, że to prowadziła taka organizacja budowlana niemiecka pod nazwą Organizacja Todta. Długo pracowaliśmy przy tych okopach (ci starsi chłopcy) aż do grudnia - to był okres przed świętami Bożego Narodzenia. Rano żeśmy zawsze stawali na apel, gdzieś godzina szósta, ciemno, zimno, mrozy jak cholera. Wstawaliśmy na ten apel, tam nas w te kolumny formowali, odliczali. Eskortowani byliśmy przez tych esesmanów aż tam w te lasy. To kawał drogi żeśmy szli, chyba 4 - 5 km zawsze do tej roboty. I pewnego razu też idziemy tak w kolumnie i zanim żeśmy doszli to się rozwidniło, ale tam już nikogo nie było! Pozamykane te łopaty, nie było już tej organizacji, tych majstrów niemieckich, przełożonych tych budowlańców. No więc widziałem jak jeden z tych esesmanów poszedł do telefonu, szukał tego telefonu, bo to w tej głuszy cholera nie wiem gdzie on go znalazł. Podobno zadzwonił do tego lagerführera i padła decyzja żeby wracać. I znowu ta kolumna idzie, ale zauważyliśmy, że jak to my w 1939 roku - zaczynają stamtąd uciekać Niemcy. Już ta cała wojenna epopeja do końca zmierzała. Jeszcze święta Bożego Narodzenia się tam odbyły - lagerführer zrobił się taki milutki, wszyscy ci strażnicy jacyś tacy bardziej ludzcy. Pamiętam, że nawet pozwolili nam na tym naszym baraku, przy pomocy tych dozorczyń, które były Polkami, zorganizować takie jasełka. Oczywiście w warunkach obozowych co to były za jasełka? Ale te dzieci jakoś tak te święta odbierały, że chyba cała ta wojna zmierza ku końcowi.
Praca niewolnicza / Czesław Szwajka
Wiosną rozpoczęły się prace w polach, w ogrodach, przecież cała tamta strona powiatu nakielskiego, Wyrzysk, to same majątki, właściciele majątków przyjeżdżali w porozumieniu i [brali] nas na sezon... Ja nie miałem skończone 10  lat, to w 1944 na wiosnę było, gdzieś marzec początek pewnie, zabrali nas dziesięciu, jeszcze nie było pracy w polu, zabrali nas do Kazina, Keitenhof, to jest 2 km od Ślesina. Wybierali, robili apel, stawiali w szeregu, szedł pan dziedzic majątku i sobie wybierał. Chciał wyższych, wiadomo, że wyższy chłopak to mocniejszy. Byli wyżsi [ode mnie], ale dwóch koło mnie było takich troszkę, no ja na palcach [stanąłem], tak że wyrównałem w tej dziesiątce i załapałem się. Bo co roku gorszy głód był w obozie, trzeba się ratować, iść gdzieś za chlebem, gdzie się człowiek naje. Ja tam przebywałem do późnej zimy gdzieś, listopad, jeszcze powrzucaliśmy buraki na kupki. Ładowaliśmy najpierw na rolki, najpierw na kupki, w konia i we woły woziliśmy te buraki. Wiem, że do późnej [jesieni], bo na burakach jak wrzucaliśmy rano, z nocy, to warstwa lodu była, buraki takie szklane były. A na początku grudnia z powrotem wróciliśmy, bo myśmy byli tylko wypożyczeni, należeliśmy cały czas pod obóz potulicki.
Praca niewolnicza / Tadeusz Wlazło
O godzinie piątej była pobudka, o godzinie szóstej już się rozpoczynało pracę, ale w tym czasie to już trzeba było pościelić łóżko, czy pryczę, zjeść śniadanie w tym czasie. Apel i do pracy. Ja akurat robiłem na iglarni. Takich igiełek przykładowo trzeba było wyprostować na kowadełku sześćset, siedemset. Kto nie wyrobił normy, był karany. Można było dostać za to skakanie żabki, jak nie pompki, albo pół porcji tylko dostał swojego obiadu czy wyżywienia. Prace tam były różne, bo jeszcze była rymarnia, gdzie dla Niemców się szyło pasy do amunicji. Był szewc, gdzie robili buty, zrywali spody, jak były zniszczone, przybijali nowe. Koszykarnia, ogrodnik był też, ale do ogrodnika więcej brali dziewczyny.
Praca niewolnicza / Tadeusz Wlazło
Każdy był zdany na siebie. Tam nie było czasu na różne rozmowy, jak podsłuchali przy pracy czy coś, to już kara... Musiał być zajęty pracą, żadnej rozmowy, ja wiem, jak to powiedzieć? Polegało to na tym, że kto mądrzejszy, ten przetrwał. Zaradniejszy, może tak bym powiedział. Każdy starał się w jakiś sposób tam zakombinować. Dużo dzieci nie wytrzymywało tego. Parę tysięcy dzieci poszło do nieba. Tam dużo poginęło, ale to wszystko było tak tajnie chowane, że nawet nie wiadomo, gdzie są te groby. Jest symboliczny.
Praca niewolnicza / Zofia Kuśmierek
Jako dzieci żeśmy pracowali  po 12 godzin w polu. Było z tym lepiej o tyle, że tą marchew, tego buraka, tego ogórka zjadło się na tym polu. Tylko z tym było lepiej. Pracowaliśmy od szóstej do dwunastej. O dwunastej był obiad. Potem żeśmy pracowali do godziny szóstej, była kolacja. Po kolacji to się nie szło spać, tylko do stodoły, wiązać rzodkiewkę do godziny dwunastej w nocy. Tylko parę godzin żeśmy spali. Zmordowane, zmęczone, wiadro wody na pół pola stało, żeby się napić wody. To nim się doszło napić, to już się zostało z pracą, już się nie mogło podążyć.
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Edmund Szenkowski
Zima już była, zimno było, w ziemiankach mieszkaliśmy. Nic się nie zmieniło w zimie poza tym, że w ziemiance było cieplej, niż na dworze. Bo tam okien nie było, nic, tylko gdzieś tam jedna rurka wyprowadzona na powietrze. Wieczorem załatwiało się swoje potrzeby do wiadra, jak ktoś potrzebował. Bo tak to koło ziemianek były latryny, które co jakiś czas trzeba było zasypywać. Po prostu dół wykopany, drąg, to wszystko. Ale nie o zmroku, w dzień tak, tylko nie o zmroku. Pracowało się 12 godzin. Jedzenie - tam dużo ludzi z głodu umierało, nie tylko z ciężkiej roboty. Jeszcze muszę powiedzieć, że bywały wypadki przy pracy, na moich oczach zresztą, gdy więzień, który trzymał drąg, żeby ten wagonik naładowany się nie stoczył w dół, musiał go mocno trzymać. Ale jeżeli on nie miał dostatecznej siły, żeby go utrzymać, to wagonik razem z nim często leciał na dół na te kamienie. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś przeżył, jak po tych kamieniach leciał, stoczył się. To były kamienie ostre jak brzytwa.
Praca niewolnicza / Jakub Goldberg
W Skarżysku pracowałem najpierw przy wyrobie łusek karabinowych. Tam były znowu trzy obozy w Skarżysku tego Hasagu. Skierowano mnie do innego obozu, gdzie wykonywano inne prace. Mianowicie był tam olbrzymi odpad przy wyrobie łusek karabinowych. Nie chcieli się tego pozbyć, wobec tego używano ich do celów ćwiczebnych. Dla celów ćwiczebnych, ponieważ ten pocisk od karabinu nie był mosiężny tylko drewniany. Trzeba było jednak założyć tam kapiszon, żeby to wybuchło. I mnie skierowano żebym obsługiwał te kapiszonówki, które obsługiwały kobiety, a ja miałem ustawiać te maszyny, które się często psuły. W drugim obozie w Skarżysku był Werk A, B, C. Ja byłem na A, ale potem wysłano mnie na B. W tym B była bardzo zróżnicowana produkcja. Tam nie tylko wytwarzano te sztuczne naboje ćwiczebne, ale tam były takie wielkie skomplikowane maszyny, które wytwarzały łuski do jakiś pocisków, prawdopodobnie przeciwlotniczych. Bardzo olbrzymie maszyny, automatyczne tokarnie, z których tryskał olej na obsługującego, co wywoływało infekcje i jakieś uczulenia.
Praca niewolnicza / Józef Gajda
Posłuchaj:
Praca niewolnicza / Zofia Janik
Posłuchaj:
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Alfons Andrzejewski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Marian Małecki
Posłuchaj:
Praca niewolnicza / Tadeusz Brzeczko
Posłuchaj:
Praca niewolnicza / Tadeusz Brzeczko
Posłuchaj:
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Zbigniew Knapczyk
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Bolesław Fabrowski
Posłuchaj:
Praca niewolnicza, Żywność w obozie, głód / Barbara Kruczkowska
Posłuchaj:
Warunki życia w obozie, praca niewolnicza / Ludwik Krzyścin
Posłuchaj:
Praca niewolnicza, esesmani i funkcyjni / Paweł Czernek
Posłuchaj:
Praca niewolnicza / Hanna Krzewska-Lis
Posłuchaj:
Praca niewolnicza
Marceli Godlewski

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza
Kazimierz Kozłowski

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, egzekucje
Edward Sypko

Texte alternatif

Praca niewolnicza, ucieczka z obozu
Edward Sypko

Texte alternatif

Praca niewolnicza
Tadeusz Wyrwas

Texte alternatif

 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA