Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Esesmani i funkcyjni / Józef Gajda
Mianem polskiego błota określam tych Polaków funkcyjnych, którzy z całą bezwzględnością męczyli nas, jak szliśmy do pracy. Wtedy nam nakazywano śpiewać. Jeśli był w dobrym humorze i kazał śpiewać to jeszcze było znośnie, ale czasami były takie wypadki, że nas bez wiedzy niemieckiego inspektora i bez wiedzy niemieckich zarządców dodatkowo męczyli. Najbardziej bolało to, że ci, którzy zostali wybrani na tzw. vorarbeiterów, vorwerkerów, werkmeisterów, ci czasami byli bez litości wobec więźniów. Zachowywali się czasami gorzej niż Niemcy wobec tych biednych ludzi. Kiedy więzień szedł po kawę, czy herbatę, czy po zupę na obiad, ten Polak stał z grubą gumą i lał po rękach, gdy więzień brał pożywienie. Więc zamiast się trochę posilić, nabrać trochę sił, to więzień był bity. Ten zbrodniarz odebrał lub popsuł życie wielu kolegom. I wtedy myśmy zaczęli interweniować wobec tych półdiabłów czy diabłów, jak myśmy ich nazwali. Oni bardzo marnowali chłopaków, kiedy ci wracali z pracy. Jeżeli werkmeister był wściekły, to zamiast zarządzić marsz normalny, łagodny, to on nakazał ludziom robienie żabki. Na czym żabka polegała? Tak się należało pochylić i skakać jak żaba, dopóki on nas trzymał na rozkazie. To było bardzo niedobre. Podobnie było, kiedy kazali nam śpiewać, bo nigdy nie było wiadomo czy się dobrze śpiewa, czy nie. A oni niezależnie czy byli zadowoleni, czy niezadowoleni, wyprawiali z nami okrutne rzeczy. Robili sobie z nas żarty, ale nas to kosztowało bardzo dużo.
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód, więźniowie innych narodowości / Józef Gajda
Bieg życia, trochę gorszy, zaczął się od nowa w Krakowie, gdzie Niemcy przemieścili cały obóz. Była to ulica Mogilska na Dąbiu, tam się zaczęła inna praca. Ciężko pracowaliśmy na dworcu kolejowym w Bieżanowie i Płaszowie przy budowie torów. Tam były te straszne obozy i tam był ten Niemiec Göth, który niesamowicie mordował Polaków. Było tam nieco mniej Polaków, a więcej Żydów. Romów też tam było dużo. Byli niesamowicie traktowani, niesamowicie bici i zawsze głodni! Junacy nie byli aż tak głodni, ale nie byli też pojedzeni. Nie płacono nam prawie nic, a jedynie marne grosze. Z wyżywieniem również wiązała się bardzo przykra sprawa: przeważnie chłopaki chodzili głodni. Nic się nie dało zarobić, a ucieczka, czy nie zgłoszenie się do pracy groziło bardzo niebezpieczną karą: albo brali więźnia do piwnicy na Widowie, albo szybciutko wysyłali go do obozu karnego w Libanie w Krakowie. A tam już było piekło. Chłopaki byli nie szanowani, bici, kopani, nikt się z niczego nie wyliczał. A ten inspektor miał obłęd w niszczeniu polskich chłopaków.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, egzekucje / Zofia Janik
W Płaszowie pracowałyśmy ciężko, bośmy wywoziły wózkami ziemię, na sznurach, na Kozią Górkę. Niemcy przywozili tam więźniów z więzienia z ul. Montelupich. Słyszałam od innych kobiet: "O! Już wiozą, będziemy znowu zasypywać". Z Montelupich przywozili ich ciężarowymi samochodami. Jak była jakaś przerwa, kilka godzina, to się porządkowało. Ale przeważnie to stale przywozili, nie tylko z Montelupich, ale z różnych stron. Niemcy brali ich na bok do baraku, żebyśmy nie widzieli, ale to się słyszało, przez szpary się widziało. Więźniowie się rozbierali do rozstrzelania. To w baraku były całe stosy, kopce ubrań. Nago musieli zejść do tych rowów, czy schodzili, czy ich popychano. Nie wiem, bo nie widziałam, tylko przez szpary widziałyśmy te kopce ubrań i strzał słyszałyśmy. Trocinami posypywali zwłoki i odjeżdżali, a my dopiero musiałyśmy zasypywać je ziemią. Nie Niemcy posypywali trocinami, tylko nasi cywile, to znaczy więźniowie obozu. Sprawdzał nas objazdowy na białym koniu. Raz chciał nas zastrzelić, bo z wycieńczenia upuściłyśmy ten wózek, a on nadjechał. Jakimś cudem żeśmy ocalały i nas nie zabił. Nie wolno nam było przystanąć, tylko stale pracować: nakładać ziemie, wysypywać.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Władysław Michalik
O szóstej rano była pobudka. Przed pójściem do pracy był apel, nieraz to już o piątej wyrzucili nas na apel i stało się na mrozie do siódmej, nieraz do ósmej, a nawet i do dziewiątej. Potem segregowali: ta grupa idzie tu do pracy, tamta gdzie indziej. Pracowaliśmy przy budowie dróg między barakami. Drogi były z kamienia, więc ten kamień się nosiło na plecach, układało się, a później przysypywali go takim tłuczniem. Wszystko się robiło ręcznie. Pracowało się nieraz do ósmej wieczór, a czasami już o trzeciej wracaliśmy. To zależało od esesmana, który nami dowodził. Kobiety pracowały przy torach. Były wąskie tory, a na nich takie koleby, które ciągnęło około pięćdziesięciu kobiet. Teren był nierówny, bo na Krzemionkach jest raczej pagórkowaty. Więc około pięćdziesięciu kobiet sznurkami ciągnęło te koleby. Esesmani bili te kobiety, przeklinali. Na każdym kroku człowiek musiał się pilnować żeby nie dostać tym pejczem. Przeważnie esesmanami byli Ukraińcy. Byli okropni, okropni, bili nas niesamowicie.
Esesmani i funkcyjni, więźniowie innych narodowości / Władysław Michalik
Było nas w grupie czterdziestu Żydów i dziesięciu Polaków. Pracowaliśmy na nocną zmianę, bośmy ziemią podsypywali baraki. Ponieważ Żydzi wszyscy byli głodni, często robili przerwy w pracy. Dlatego nasz brygadzista, Stachura powiedział: "A niechże sobie odpoczną trochę". Wysłałem więc jednego Żyda na zewnątrz baraku, żeby nas zawiadomił, jak ktoś pójdzie. Ale ponieważ był taki głodny i słaby, zamiast pod schodami, siadł przy schodach i usnął. Łopata miedzy nogami i usnął. Wtedy ja mówię do Stachury: "Józef, wiecie co? Chodźmy zobaczyć, bo wszystko tu śpi. A co będzie jak ktoś przyjdzie?" Wychodzę pierwszy i widzę, że Goth ze swoją kochanką idzie w naszą stronę. Zameldowałem nas, bo Stachura nie umiał po niemiecku zameldować. Krzyczałem dość mocno, ale mimo to ten Żyd się nie obudził, tylko wciąż spał. "A co ten człowiek tu robi?" - spytał Goth. Wtedy podleciałem, kopnąłem tego Żyda troszkę w nogę i wreszcie się obudził. Goth powiedział do niego: "Komm hier" - chodź tu. Wyciągnął spluwę i zastrzelił go przy mnie. Nie wiedziałem, czy teraz do mnie strzeli, dlatego krzyczałem po niemiecku, że ja nie jestem Żydem, tylko Polakiem. Na szczęście ta kochanka wzięła go za rękę. Był pijany, bo czułem od niego alkohol. Tak się przeląkłem, że kroku nie mogłem zrobić. Nawet kiedy odeszli, ja nadal stałem w miejscu taki otumaniony. Dopiero ci koledzy przyszli po mnie i mówili: "Chodź Władek, chodź Władek". Wzięli mnie pod ręce i tak wlekli, bo kroku sam nie mogłem zrobić.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Władysław Michalik
Wtenczas, kiedy ogłosili, że potrzeba dziesięciu kierowców, którzy się znają na częściach samochodowych, to wystąpiłem. Początkowo ci Niemcy nas tam bardzo dobrze traktowali, chociaż z początku unterscharführer nas źle potraktował. Kiedy raz pracowaliśmy w niedzielę, szła drogą taka pani. Umiała po niemiecku, więc przyszła do tego esesmana, który nas pilnował i spytała go czy może nam coś podać do jedzenia. On pozwolił, więc poszła i kupiła w sklepie ponad kilo kiełbasy, dwa bochenki chleba białego i pół litra wódki. Ten Niemiec też jadł, bośmy się poczęstowali wszyscy. Zjedliśmy to szybko: dziesięciu chłopów, to po kawałku kiełbasy. I tę wódkę żeśmy wypili - wszyscy żeśmy pili, bo to tylko po kieliszku. Ja akurat byłem ostatni więc te flaszkę poszedłem schować za beczki. A ten unterscharführer akurat szedł i mnie widział. Podbiegł i mówi: "Schnaps, Schnaps". Woła mnie i pyta: "Co to jest?". Ochrzanił tego, co nas pilnował. Tamten się tłumaczył, że był pewien, że to herbata. "Kto jeszcze pił?". Nikt się nie przyznaje, to jazda chuchać. Staliśmy pod murem, przyszedł i uderzał naszymi głowami o ścianę. Ale na tym się skończyło.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Władysław Michalik
Jak nas odwozili z warsztatu do obozu, to namówiliśmy kierowcę, żeby jechał przez tandetę w Krakowie. Dawniej na Kazimierzu była tandeta. Jak jechaliśmy przez Kraków w tych pasiakach, to ludzie nam rzucali jedzenie, swoje jedzenie. A tam sprzedawali mięso, wędzonkę i różne takie rzeczy, to nam narzucali wędzonki i różnych wyrobów mięsnych. Myśmy tego nie przejedli, to my się podzielili z tymi Niemcami. A oni wysyłali do domów te wyroby. Tak dużo nam narzucali. Raz na tydzień jechaliśmy przez tę tandetę.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Maria Niedbała
Mama się starała, żeby mi tu pracę załatwić, żeby nie pójść do Niemiec. Załatwiłam tą pracę od 1941 roku i poszłam na poligon wojskowy. Dostałam się na lagier do pracy. Jaką prace dawali, taką wykonywałam. Najwięcej było pracy, jak w obozie było wojsko. Jak oni tu mieli koszary, to w kuchni się pracowało. Do polskiej kuchni się chodziło na obiad, godzinę my mieli przerwy. A ja dostałam pracę aż na czwartym lagrze, tam kolo Kolbuszowskiej szosy. Tam nas było jedenaście, czy dwanaście. W południe wypędzali nas na obiad - zawsze była taka kwaśna kasza. Jak nie było wojska sprzątałyśmy po barakach, piece my układały, przyszykowałyśmy wszystko. Pilnował nas cywil, który przeklinał na czym świat stoi. Ale głównym komendantem był oficer, cztery gwiazdki miał, z Wrocławia był, z Breslau. Wszystko my rozumiały po niemiecku, bo my się już trochę przyzwyczaiły - trzy lata tam robiłam. Jak byli jeszcze oficerowie w kantynie, to też w oficerskim kantynie my robiły, przeważnie my sprzątały i nawet my jeść podawały oficerom, jak przyjechali z frontu.  A jeszcze byłam w pralni, tam my miały nawet dosyć dobrze. Przywozili z frontu odzież, którą się moczyło i gotowało. Ale później było tak, że jak my wywieszali w lesie wszystkie koszule i kalesony, to ktoś je kradł stamtąd. Postawili więc wartownika. A były tam ustępy oficerskie wojskowe i kiedy pompowali z tego szamba, co koszul tam było wojskowych! To partyzanci robili - wrzucali koszule do tych rowów kopanych na szambo. A miały my raz taką sytuacje, że nas posądzali, że to my kradniemy. Co my miały kłopotu! Był na poligonie oficer, mówili na niego Otuś, jeździł na koniach. Raz pamiętam zatrzymali nas i rewizje przeprowadzili w tych dwóch barakach. Ja się trzęsłam strasznie! Do dziesiątej godziny nas trzymali. Przyjechali we dwóch na koniach i pytali "Co ukraść?" Ja mówię, że nic. Zrewidował nas do końca, do naga prawie, o 22. nas puścili.
Esesmani i funkcyjni / Stefania Pawlak
Baliśmy się wszystkiego, bo nikt z dzieci nie rozumiał tego, co się stało. Chowaliśmy się i tak chodziliśmy, żeby nikomu nie wejść w drogę. W tym czasie miał miejsce taki incydent: chłopcy zjeżdżali na krzesłach i w tym czasie wyskoczyła nasza opiekunka, złapała jednego z chłopców i zaprowadziła go za karę do trupiarni. Odtąd to już strach blady na nas padł. Latem znaleźliśmy sobie takie miejsce koło ubikacji i śmietnika, gdzie było takie okno, przez które wrzucano węgiel. Tam nas nikt nie widział, więc bawiliśmy się w ten sposób, że biegaliśmy dookoła: na korytarz, na to okno i skok na podwórko. Dlatego jak myśmy się zorientowali, że go zamknęła w trupiarni, to zaczęliśmy tam podchodzić, żeby on się nie bał, żeby mu pomóc. To ciągle któraś z nas tam biegła do tego okna, żeby on nas widział i wiedział, że nie jest sam.
Esesmani i funkcyjni / Teodor Stawski
W starym lagrze byli gestapowcy, bracia Pawłowscy. Polskie nazwisko. Jeden był cichy, spokojny, małomówny, a ten drugi był wyszczekany. Szliśmy wieczorem do spania, a jeden z tych Pawłowskich, właśnie ten krzykacz, mówi: "No, najchętniej bym do jakiejś Polki skoczył do łóżka, ale by mnie pchły obeszły". Tak mówił. A kiedyś było tak, że powiedział coś takiego politycznego: "Polska była i Polska jeszcze będzie". Nie powtórzę dosłownie, ale coś takiego powiedział. Nie wiem, czy był pijany. Za dwa dni ich obu już nie było w Potulicach. Wywieźli ich. On wiedział, że ja gram na organkach ustnych. Nauczyłem się grać, wirtuozem nie jestem, ale dla siebie gram. Przy kuchni była sterta trocin, takich ubitych już. Tam była beczka. On zawołał mnie, na tę beczkę kazał mi wejść i grać. Grałem "Jeszcze Polska nie zginęła". Obstawił ludzi, kucharzy dookoła i mówi: "Graj to". Potem grałem jeszcze jakiś marsz "Dwaj przyjaciele..." tru, ru, ru. On na to: "Kucharz! Pół chleba dać mu". Za dwa, trzy dni po tym incydencie już ich obu nie było. Chociaż tamten drugi nie był winien, to ich obu zwinęli. Bracia Pawłowscy, gestapowcy. W mundurach gestapo byli. Po polsku mówili jeszcze jak. Z tamtym drugim nie miałem kontaktu, bo on był mruk, taki spokojny. A ten drugi był wyszczekany. Mówi: "Graj, co umiesz".
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Teodor Stawski
Grałem i spacerowałem sobie między barakami. W pałacu na dole, od frontu, była wartownia, wachstube. Tam wartownicy siedzieli. Grałem akurat kornblumenblau, la, la, la. Wartownik mówi: "Chodźcie tu chłopcy". Byliśmy we dwójkę. Pyta się, skąd jestem. Ja mówię, że z Bydgoszczy. "O, to ty po niemiecku umiesz". Ja mówię: "Trochę umiem po niemiecku". Pyta się, czy umiem buty czyścić. Ja mówię, że tak. To on mówi: "Jutro przyjdź na wachstube". Przyszedłem, pokazał mi swoje buty. Tam było czterech czy pięciu gestapowców, którzy jeździli samochodami, to im te buty codziennie wyczyściłem. Były tam jeszcze dwa psy jednego szofera, spaniele. Miałem się nimi opiekować. Buty czyścić i psami się opiekować. Dla nich było żarcie z oficerskiej kuchni, a my mieliśmy jedzenie lagrowe. Dali mi w kuchni jedzenie dla tych psów, żebym im zaniósł. Tam były kartofle, sos, mięsko, wszystko. Przez park szedłem i ręką to jadłem. Zjadłem wszystko, a im domieszałem tego lagrowego, co sam miałem jeść. Dałem tym psom i sobie narobiłem kłopotu, bo pies nie może gorącego jeść. Może się wściec. Jeden doszedł i się wstrzymał, wstrząsnął się i odszedł od miski. A ten drugi już kłapał. Po chwili zaczął piszczeć i skomleć. Skomlał i latał. Jak się lager kończył, była brama i jeden wartownik. Pies tam poleciał, gryzł kamienie, gryzł piasek. Wściekł się ten pies, który się oparzył. Piana mu szła z pyska. A przy tej wartowni stało drzewo i był dziki rój pszczół. Kilka pszczół wyleciało z pnia i go obsiadły. Ten wartownik, co tam stał, przyłożył mu i zabił tego psa na miejscu. Ja się nie przyznałem, że od gorącego on to dostał. Ten wartownik poświadczył, że nie było mojej winy.
Esesmani i funkcyjni / Daniela Stelmach
W Pogrzebieniu jeszcze jak byłyśmy, to ojciec przyjechał mnie odwiedzić. To był ostatni raz kiedy się z nim widziałam. Jak nas wywieźli do Gorzyc Małych to przewieźli nas potem do Gorzyc Dużych. To był budynek pokopalniany, tam był obóz. I tam w tym obozie komendantem, lagerführerem był Bawarczyk, facet o jednym oku. Pamiętam że pies jego mnie ugryzł. Był warsztat krawiecki, w którym ja pracowałam i pomagałam. Kierownikiem tego warsztatu była pani Lipkova. Dzieci te co tam były, małe dzieci trzechletnie, czteroletnie - z tym dziećmi bawiła się żona lagerführera. Wyprowadzała ich za budynek, na trawę jak było ciepło, to ciastka, to coś tam nosiła im, bawiła się z nimi, karmiła. Na niego nie można było powiedzieć, że był jakiś drań czy coś.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Janina Boroń
W Pogrzebieniu było tak, że kiedy nasza rodzina zdobyła na wolności (ciężko było w czasie okupacji) coś do zjedzenia, to ciocia przyjechała i podeszła pod bramę obozu, aby to jedzenie nam przekazać. Więc pamiętam, że z Dolkiem Kasprzykiem podchodzimy pod bramę - Dolek tu miał taką bluzę i tam jakąś gumkę w niej. Obserwują nas ci strażnicy, Dolek patrzy co jest, zorientował się i pod tą gumę zaczął chować chleb, i uciekliśmy do piwnicy, i później tu dzieci pilnowały.
Esesmani i funkcyjni / Irena Grim
Gdy wyjeżdżałam z Mysłowic, dali mi taką sukienkę z krótkim rękawem, bez pończoch. Zimno, 6 grudnia, trzęsłam się. Konwojował mnie Niemiec, wysoki oficer. Jestem zła na Szwabów bardzo, ale jak przypomną sobie tego człowieka, zawsze się za niego modlę. Idziemy z tych baraków pod górkę do bramy, idę skurczona, a on - widzę, że tak tylko patrzy na mnie: bez pończoch, na ramionach nic, tylko taką sukienkę mi dali. I on powiedział: "zuruck!". I z powrotem. Idę za nim. Jak on wpadł tam do biura, to chciał to biuro roznieść. Jak on ryczał po niemiecku, nie umiem powiedzieć co, ale tam było wszystko na nogi postawione. A ja w drugim pokoju stałam. Zaraz przylecieli, pończochy mi nakładali sami, dali mi taki sweterek, ubogi bo ubogi, ale coś już miałam na plecach, i chleb mi zapakowali, i chusteczkę na głowę.
Esesmani i funkcyjni / Emilia Barteczko
Pragnęliśmy, żeby nas wywieźli dokądkolwiek, czy na lepsze, czy na gorsze, żeby tylko nie marznąć. Baraki nie były opalane i były przeładowane. W naszym było razem ze 40 osób. Najgorsze, że nie sposób było spać, bo atakowały i pluskwy, i wszy. Ile tam było tego robactwa, to trudno dziś sobie nawet wyobrazić. Nie wolno nam było swobodnie chodzić po obozie, tylko w obrębie swojego baraku, a jak jakaś osoba dała radę uciec, to ktoś inny musiał być zabity za tę osobę. Ciężko było się pogodzić z tym, że spotyka to człowieka na własnej ziemi. Czekaliśmy więc, żeby nas wywieźli, żeby nie żyć dłużej w tej nędzy. Komendantem obozu był Niemiec o przezwisku "Ne" - nazywali go "Ne". Polak był dla niego niczym. Niedługo przed wyjazdem do Niemiec, zrobił nam apel i oznajmił dokąd pojedziemy. Pamiętam dobrze, że wyprowadzali nas z obozu czwórkami - to był smutny orszak polskiej młodzieży.
Esesmani i funkcyjni, egzekucje / Tadeusz Brzeczko
Przydzielano nas do górników, każdy górnik miał 5-10 Polaków i ich nadzorował. No i ja już tak pod koniec mówię: "Proszę pana, ja już jadę do Polski", bo było ogłoszenie, że kto chory, to może się zapisać i ja się zapisałem. Podziękowałem jemu za ten chleb, za wszystko. A on tak się rozejrzał i pokazał mnie tam. Jak on pokazał mnie, że tam, a nie do domu, to ja myślałem, że chyba zawału dostanę. No bo śmierć pokazuje mi! To jest straszny stres. I ja mówię: "Proszę pana, niech pan mnie ratuje". A on mówi, że nie może mnie nic uratować, bo jak się kończy ta zmiana, to gestapowcy są na górze, czekają, i jego kula w łeb czeka, jeżeli zauważą, że coś Polakowi pomaga. I mówi do mnie, że muszę sam sobie radzić w obozie. I ja przychodzę do tego komendanta. "Panie komendancie, mówię, ja dostałem list - nie przyjeżdżaj, bo twoi rodzice na tyfus poumierali. I nie mam do kogo jechać, ja już wolę tu zostać". I pocałowałem go w jedną rękę, pocałowałem w druga rękę. A on nie dawał się tak, ale ja byłem sprytniejszy, że pocałowałem go. I mówię jeszcze, że będę dobrze pracował, żeby Hitler wojnę wygrał. No, cuda, co mi do głowy wpadło, to ja klarowałem. I on tak się namyślał przez minutę, dwie, i mówi do mnie tak: "Ty to chyba naszą tajemnice znasz". A ja takiego Greka udaję: "Panie komendancie, ja nie wiem co pan mówi, nie rozumiem". I on potem do mnie mówi: "Zostaniesz w obozie, ale pamiętaj jeśli coś się wyniesie, to kula w łeb cię czeka". I przyjechali tacy jacyś w siwych ubraniach, z trupimi czaszkami, i wszystkich do tych wozów zapakowali. I jak załadowali wóz, to on odjeżdżał i następny przyjeżdżał. I ładowali. Chyba tak koło 80 - 100 osób. I ja to widziałem. I ten mój kolega, od tych Zawad, jak załadowali, to chyba dopiero zrozumiał co się stało. No i odjechali. Na drugi dzień ja poszedłem do pracy, a ten mówi, że ich zawieźli do Oświęcimia do krematorium i tam spalili. Bo Niemcy chorych ludzi przy życiu nie trzymają, tylko zdrowych.
Esesmani i funkcyjni / Bolesław Gajewski
Z Fortu VII dowozili na do siedziby gestapo. Byłem tam przesłuchiwany jeden raz. Przeżyłem tam coś w rodzaju piekła. Zostałem wprowadzony do pokoju-poczekalni. Prowadzącemu moją sprawę towarzyszyło co najmniej czterech innych Niemców. Zaczął pytać: jak się nazywasz, ile masz lat, kiedy wstąpiłeś do organizacji? Nie miałem żadnej podstawy, żeby zaprzeczyć. - Tak, należałem. - No, dobrze, to jak się tam dostałeś? - Nie wiem, kto mnie wprowadził. Wiem, że ktoś mnie tam wprowadził. Im to nie wystarczyło. Posądzali mnie, że kłamię, że pewnych rzeczy nie mówię. Kazali mi się nachylić przy taborecie i zaczęli mnie bić. A ja - nie wiem, czy to jakiś zmysł ostrzegawczy - zacząłem się wyłamywać z tego uchwytu. Zauważyli, że ze mną nie jest tak łatwo i zaczęli mnie trzymać za ręce i za nogi. Leżałem na podłożu: ten główny prowadzący mnie bił, a pozostali mnie trzymali za ręce i nogi. Mało tego, jeszcze piąty był, który mi poduszkę trzymał przy ustach. Nie wiem przez jaki czas byłem bity, ale ciągle krzyczałem. I był skutek, bo w pewnym momencie przyszedł oficer SS wyższej rangi niż ci, którzy mnie bili, był w czarnym ubiorze i powiada im tak: "Słuchajcie, przestańcie już tego chłopaka bić. Gdyby on coś wiedział i mówił nieprawdę, to już by dawno wam powiedział".
Esesmani i funkcyjni / Mieczysław Kaleciński
Był taki dzień w Jaworznie, że lagerführer przyjechał samochodem. Zostawił go przed blokiem i poszedł do schreibstuby - to jest taka kancelaria w obozie. Przyszedł i nie mógł zapalić samochodu, a zostawił go przed naszym blokiem. Ja wtedy miałem zwolnienie od lekarza i nie poszedłem do pracy, bo miałem owrzodzone nogi - nie mogłem chodzić, więc zostawili mnie na bloku. Zresztą nie tylko mnie zostawili, ale było nas paru. Jak się okazało, że Niemiec nie może uruchomić silnika, to zaraz poszedł do blokowego - Żyda, że więźniowie z tego bloku zepsuli mu motor. Wszystkich nas zebrali do środkowego przedpokoju i wtedy po kolei podchodziliśmy, a ten Żyd miał nas bić. Ale to był taki względny człowiek, esesman widział, że on nie bije mocno i sam się wziął za bicie. Na bloku byli wtedy Rosjanie, Żydzi i ja. Ja nosiłem fioletowy winkiel, Rosjanie nosili czarne, a Żydzi Davidsterne. Jak tak podchodziliśmy, to Rosjanie dostawali najwięcej - lagerführer był do nich bardzo uprzedzony i podostawali wiele więcej bykowców niż inni. Później się okazało, że to mechanik coś źle zrobił i dlatego ten samochód się zepsuł. Dostaliśmy za nic.
Esesmani i funkcyjni / Stanisław Krawański
W Toruniu był taki szalony esesman, nazywał się Schoschke. W nocy wpadał na baraki, otwierał, wyganiał ludzi, gonił po placu. Niesamowicie było. To taki był szaleniec, że po prostu niemożliwe było. Baraki przeciekały - to były takie magazyny - wszystko to przeciekało, więc ludzie łatali dach puszkami czy czymś takim, nawet parasolem, jak ktoś go miał. Schoschke chodził, zrzucał to tyczką, wszystkich wyganiał, krzyczał, po placu gonił niesamowicie. To był taki wściekły pies. Byli w Toruniu tacy, którzy wysługiwali się bardzo Niemcom. Byli kapowie, co chodzili przy płocie z kijem, bo jak czasami esesman przeszedł w inne miejsce, więźniowie przerzucali różne rzeczy przez płot. Umawiali się z ludźmi, bo miasto było blisko. Esesman w jednym miejscu nie stał, chodził, a jak czasami się odwrócił, to ludzie z obozu wyrzucali jakieś tam zawinięte listy za płot. A kapowie chodzili z kijami - to byli najgorsi ludzie. Jak kogoś zobaczył taki kapo, tłukł kijem ile weszło, a czasem jeszcze doprowadził do esesmana albo do tego głównego kapo. Bo kapo był na każdym baraku, ale był jeszcze hauptkapo, główny kapo.
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, pierwszy dzień w obozie / Henryk Malicki
Pierwsze to nas wzięli do lekarza - oglądali czy nie mamy świerzbu lub czegoś innego. Potem głowę ogolili i do kąpieli. Nasze bety gdzieś zabrali, a dali nam ubrania obozowe. Tak robili w każdym obozie, że pierwsze były oględziny. Jak był świerzb to go trzeba zniwelować. Oni potrzebowali ludzi zdrowych, a chorzy się tam powoli wykańczali. Umarło tam paru chłopaków przez choroby, bo jak zjadł ukradkiem u ogrodników jakieś jarzyny z ziemią, to dostał tyfus brzuszny. Pracowało się u szewców, przy prostowaniu igieł, szyciu butów, u krawców, gdzie robiono różne rzeczy na potrzeby wojska, w ogrodach i na polach. Na polach była najlepsza robota, bo na świeżym powietrzu i można było coś zjeść - na wiosnę nie, ale jesienią już tak. Jak się im zachciało to robili nam musztrę: kazali robić żabki albo taki walec ciągnąć po żwirze. Nie uciągnęło się samemu, ale nas było dziesięciu, co ten walec ciągło. Kamienie nam kazali podrzucać i to była taka syzyfowa praca. Czasami ten Niemiec bez ręki chodził, to za byle co łup przez plecy, bił tym pejczem. On się najwięcej znęcał - to był sadysta.
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Tadeusz Pipowski
Ten obóz w Toruniu to była fabryka smalcu, to było duże, piętrowe, były tam całe maszyny i magazyny. To była smalcowania, którą wcześniej miał Żyd w Toruniu. Mieszkaliśmy w tej fabryce, przeważnie było tam koło trzech tysięcy ludzi... Spaliśmy na ziemi, zaś już przy końcu, w 1942 roku, robili w jednym takim magazynie takie piętrowe łóżka, a tak to na ziemi, na cemencie. O, to tak twardo było, że człowiek te boki odleżał, no ale ja to młody był... Ja takiej krzywdy nie miał w Gdańsku, człowiek się najadł, a robił. Bite nie bylim nic, katowane nic, czegoś takiego tam nie było. Bo w Toruniu to pamiętam, taki sędzia był, on tam się trochę buntował, to zbili go, wodą poleli, i koniec, i skończył. W Toruniu brzydko było, a komendant to był diabeł, bokser był z zawodu, kogo doszedł, to miał radość. Ranga porucznika, albo kapitana była, ale to SS, a oni mieli insze nazwy. Jak temu sędziemu przywalił, to leżał, taki był brzydki. Wszyscy jak zobaczyli komendanta, to uciekali z daleka. Ale szło uciec z Torunia, szło, bo to nie było drutu, jeno płot był, taki z drzewa, z desków, drut był na z wierzchu i do góry trochę, ale szło uciec jak kto chciał. Ale gdzie mieli ludzie iść? Łapali, a wtedy jakby wzięli na policję albo na gestapo. Ludzie nie wiedzą, co to gestapo, bo ja to wiem dobrze.
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Józefa Posch-Kotyrba
Tam dzieci dość często umierały - takie małe. Pamiętam piwnicę, gdzie w takiej skrzyneczce dziecko leżało i gdyby ktoś coś przeskrobał to go nawet straszono, że go tam wsadzą. Tam dzieci ze strachu, czy z przeziębienia nagminnie sikały i nieraz się porobiły. Jeden taki przypadek pamiętam, że kiedy dziecko się porobiło, to go dali do takiego garnka oszklonego na tym brudnym kocu i potem musiał się tym nakryć, a myśmy szli w takim jakby dwuszeregu, parami za nim i mieliśmy się z niego śmiać z tego powodu.
Esesmani i funkcyjni / Teofila Silberring
Najgorsze były te selekcje na apellplatzu, bo przecież stale je robili. Amon Göth się tym nie parał, tylko miał do tego swoje służby, m.in. Żydów, którzy chodzili w specjalnych ubraniach i z pejczami. Było też takie okropne małżeństwo, które tak uwielbiał. Ona taka mała blondyna, on trochę wyższy i dziecko pięcioletnie w mundurze, w niemieckich oficerkach i też miał ten pejcz! Tan mały smarkacz, co miał może 5 lat! On jeszcze był jako taki, ale ona była straszna! Waliła nas po głowie jak przyszła na ten apel. Raz przychodzimy na apel, karzą nam przechodzić, patrzymy, a oni leżą tam zastrzeleni przez Götha, co ich tak uwielbiał. Jak myśmy się cieszyli wtedy, nie było żadnego żalu, że ich zastrzelił.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Wit Sytnik
Głód jednak zmuszał do wszystkiego, głód jednak jest tym prowodyrem że tak powiem dobra i zła. Bo jak człowiek jest głodny to patrzy żeby gdzieś ukraść, coś zdobyć, skoro nie może oficjalnie zdobyć. Tak samo myśmy robili. Jak w tej kolumnie, "wietkolonne", cośmy chodzili po łąkach to ja i Stasiu Latarski chodziliśmy na przybrzeżne łąkowe osiedla, na tereny łąk potulickich. Chodziliśmy po gospodarzach za chlebem. Nas była taka brygada, 11 osób, młodzieży i nas dwóch chodziło po zaopatrzenie, a reszta robiła dla nas wiązanki, żeby mieć jak wchodziliśmy do obozu wiązankę wikliny. I jak przynosiliśmy żywność, to dla wszystkich. Tutaj w Turze także tak było. Była jedna z gospodyń, która piekła wiejskie bochenki chleba i nam dawała dwa bochenki chleba co jakiś czas. I jeden właściciel Turu, pałacu, widział jak szliśmy obładowani chlebem. Z dubeltówką szedł, widział, że my obozowcy, a obładowani chlebem idziemy, i zaczął do nas strzelać. Ale uciekliśmy szybko na łąki. Kapo był też zwolennikiem tego, bo też dostawał swoją porcję żywności. Nieraz szli z nami esesmani. Ale jak szedł esesman, to nie wiedział, gdzie kto, bo myśmy się rozpraszali po łąkach, po kępach wiklinowych i on wszystkich i tak nie widział. Byliśmy na łąkach potulickich, łąki sięgały aż do stawów i tam myśmy poszli po ryby, złowić ryby. Robiliśmy ognisko i w papier zawijaliśmy w gazetę tę rybę. Ona się w tej gazecie, w tym papierze ugotowała i jak gazetę zdejmowaliśmy, to skrzela, łuski, wszystko z gazetą odchodziło, i zostawało czyste mięso. Esesman dostawał też swoją rybę, całego takiego karpia zjadł i nic nie mówił.
Esesmani i funkcyjni / Czesław Szwajka
Kapo był niejednokrotnie gorszy Polak, jak ten wachman. Nieraz jak przyjechał ktoś z wolności, i przywiózł coś, wachman chodził, to odwracał się tyłem, żeby w tym czasie można było przez płot rzucić. A trzeba było czapkę [zdjąć]. My żeśmy się przechodzili, gdzieś byłem bokiem czy tyłem, chłopcy co koło mnie [stali], czapki zdążyli zdjąć, a ja nie zdążyłem, no i za to mnie przyłoił trzciną. Oni nosili laski takie, lżejsze, zagięte. Ten kapo miał pewnie sześcioro dzieci, pięcioro umarło, potem mówili, że to kara boża, umarły na tyfus jego dzieci. Jak żeśmy przyszli do Smukały, dali nam Niemcy, nazywaliśmy to koziejebce, takie dłubane buty. Czubki do góry miały. Może z Jugosławii czy diabli skąd oni to nabyli. Nawet i były małe, dla mniejszych dzieci. Zimą dobrze się na nich jeździło, bo były drewniane, jak wydłubana łódka, wydłutowane jeszcze. W Smukale wszystko w tym chodziło. Taki Apfeld był, z Lipień, Rosental, oprawcy takie, bili niesamowicie. Pani Papempus..., ona miała niedorozwój umysłowy. I było w sobotę sprzątanie, i on ją bił po rekach laską, a ona zdjęła te korki, on ją bił, a ona broniła się korkami. Straszni byli niektórzy. Ten ober, sturmbahnführer, na święta wyjechał, wolne sobie wziął. Wachmani, Niemcy, wzięli Apfelda, dali mu..., tak mu mordę porżnęli, jakby od knypa, tylko że płytkie szramy. Wszyscy opowiadali obozowicze, że to mu zrobili Niemcy z zemsty za to, co on robił Polakom.
Esesmani i funkcyjni / Franciszek Wojczyński
Na pierwszym z apeli wypędzali takiego 14-letniego chłopca z baraku i go bardzo bili. Jak staliśmy na tym apelu, to moja mama... Kapowcy bili... [Moja mama] zwróciła się do nich: Jak wy możecie bić? Przecież to jest jeszcze dziecko... To moja mama została wywleczona z szeregu, pobita do nieprzytomności. Esesman ciągnął za nogę, głowa tak się turlała po kamieniach, po ziemi... I została wrzucona do bunkra. Siedziała w tym bunkrze, tam też była katowana. I po iluś tam dniach została zwolniona. Takie sceny podobne powtarzały się. Jednego razu mama została umieszczona w bunkrze, dali jej słonej wody do picia i nic, ani do jedzenia, ani do picia. To ja się tam podkradałem z narażeniem własnego życia, bo tam wartownik chodził. Musiałem tak pilnować, żeby wykorzystać ten moment, kiedy on jest oddalony i podawałem mojej mamie przez dziurkę od klucza, przez słomkę z butelki wodę. W ten sposób utrzymywałem matkę przy życiu. Była tam bita. Po jakimś czasie została zwolniona z bunkra.
Esesmani i funkcyjni, choroby - śmierć w obozie / Franciszek Wojczyński
Organizowali następny transport do obozu Muhlthal czyli Smukała. Jak wyładowani zostaliśmy na stacji Maksymilianowo, to na takiej polanie nas posadzili i czekaliśmy. Jak przyjechali z Muhthal, to ci z obozu Lebrechtsdorf wskazali na nas i coś tam mówili. Czyli wskazali, żeby się nami odpowiednio zaopiekowali. Jak zostaliśmy umieszczeni w obozie, to moja mama znowu była w bunkrze więziona. Raz próbowali ją topić w Brdzie, bo tam przepływała Brda, z jednej i z drugiej strony był obóz, ale jakoś..., ja tam mamę ratowałem. Którymś razem, to było w grudniu 1942 roku, jak została zamknięta w bunkrze... Jeszcze przedtem komendant obozu wykrzykiwał, że "dla takiej polskiej świni szkoda kuli" i została siekierą zamordowana. Jak mama siedziała w tym bunkrze, to siedziała po przeciwnej stronie Brdy i jak nas na obiad prowadzali, to ja zawsze próbowałem odskoczyć i tam była taka klapa, i wołałem tam. Trochę tam rozmawialiśmy. W dniu 15 grudnia podszedłem tam i jęki tylko były. A wydali dokument, że 16 grudnia zmarła. Ale potwornie była tą siekierą... Powiedzieli mi, ci co chowali ją. Pozostałem z ojcem tylko.
Esesmani i funkcyjni / Franciszek Wojczyński
Jak pracowałem w ogrodnictwie, lżejszą pracę miałam. Tam było nas 17, taka kolona. Najstarszy miał 17 lat. Wozy ciągnęli ludzie, tam nie było, że konie ciągnęły, tylko ludzie ciągnęli i pchali, jedni ciągnęli, drudzy pchali. Nie używali Niemcy koni, tylko ludzie robili. Pod kopce podjeżdżali. Ten wybrał ileś tam ziemniaków z kopca, a ja w cieplarni piekłem te ziemniaki. Ówczesny komendant obozu Oberstumbannführer Link złapał tego. "Gdzie on te ziemniaki wozi?". On się nie przyznał, wzięli nas wszystkich i przed komendę zaprowadzili. Potem zaprowadzili nas do baraku. Tam mieli narzędzia do tortur. Najpierw przyszli kapo i oczywiście wyzwiskami: Wy..., sku..., tacy i owacy! Ziemniaków wam się zachciało. I najpierw zaczęli bić tego przyłapanego. On się nie przyznawał. Przekładali go na kozła. Takie kozły do bicia były. Człowiek był skrępowany, że się nie ruszył. Był taki Link cały, taki grubas, stał rozkraczony i jak mówił, że mają pięć, czy 10 uderzeń dać, to jak on mówił pięć, to oni bili 10, jak on mówił 10, to oni bili 20. Potem zdejmowali go i znowu miał się przyznawać, tracił przytomność, oblewali go wodą, i znowu miał się przyznawać. Potem, jak z niego nic nie można było wydostać, to rozwścieczony ten cały Link mówi: dla każdego po 25. Byliśmy przekładani na ten kozioł, to każdy z nas dostał po 25. Spodnie popękane tak, jakby brzytwą pokroił. Zapowiedziano nam, że jeśli którykolwiek z nas poszedłby do lekarza, to zaraz dostanie drugą taką porcję. Także musieliśmy iść zaraz dalej do pracy.
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Tadeusz Wlazło
Tam byli tacy pseudo wychowawcy, byli i volksdeutsche, i przedwojenni policjanci. Najpierw tam Żydzi uczyli tej roboty. A później to już byli - ja bym powiedział, że volksdeutsche byli tam, bo czysto po polsku mówili. Ale tam po niemiecku trzeba było rozmawiać. Na wszystkich herr meister się mówiło, herr meister do każdego. Jak się chciało w nocy wyjść załatwić czy coś, to trzeba było wołać, krzyczeć: "achtung!", "uwaga!", inaczej wartownik by strzelał. 
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Zofia Kuśmierek
Orkiestra grała, jak nas zawieźli do obozu. Ale rygor był niesamowity. Za małe przewinienie to była taka ława, kładli na ławę, jedno siedziało na nogach, drugie siedziało na głowie, a oni bili, bicze mieli. I to były Polki, tylko że tam pracowały. Jedzenie było straszne, kartofle żeśmy na cztery dzielili, bez obierania, tylko się płukało. Botwina była z liśćmi, więcej glizd, jak tego jedzenia. Chłopaczki porobili nam takie pałeczki, i w garnuszkach żeśmy gnietli te glizdy z kartoflami, tak się ciągły te glizdy, i się jadło, bo jakie wyjście było? Ja strugałam kartofle, i tam była i marchew, i kartofle. Pobrudziłam się tą marchwią. Gdybym była taka jak dzisiaj, to bym się wytarła. Jak mama do mnie przyszła, nie dali mi widzenia, bo byłam pobrudzona marchwią. Jadłam marchew, to już mi widzenia nie dali. Bili za małe przewinienie. Później mnie za karę od tych kartofli zdjęli i cerowałam wojskowe skarpety. Cerowałam, naparstka nie było, nic, to ręce były popuchnięte, ropa się lała, strasznie. A Niemcy to bardzo czyste ludzie, oni się brzydzili tego, co mi się tu porobiło. Miałam też żółtaczkę, i wzięli mnie do trupiarni. Leżałam w trupiarni z taką Urszulą. Ona kradła nam paczki, myśmy się poskarżyli, i oni ją tak bili, że ciało jej odpadało, gniła. I ja z nią leżałam.
Esesmani i funkcyjni, konsekwencje pobytu w obozie / Zofia Kuśmierek
Wychowawczynie to były Polki. Niemki tam nie pracowały. Jedna wychowawczyni była sroga, ładna kobieta, pamiętam, miała spódnicę, oficerki, jak szła, to tak tym biczem po cholewach... Dorwali ją gdzieś po wojnie, ona pracowała w przedszkolu, z dziećmi na spacerze była, i poznali ją ludzie, i zaraz ją zamknęli, i siedziała. Druga wychowawczyni też była taka sroga, jak nie wiem - powiesili ją zaraz, jak Niemcy wyszli.
Esesmani i funkcyjni / Stefan Rochon
Pierwszym komendantem obozu w Potulicach był Hauptsturmführer Tensche, to był taki elegant, chodził w białym mundurze, wysokie czarne buty, biały mundur, białe spodnie, biała kurtka, biała czapka. Taki elegant był, jeździł na koniu, bo była w Potulicach stadnina koni dla kadry oficerskiej. Był też, pamiętam, esesman Schonemann, Sturmbannführer, to jest stopień majora. Schonemann przyszedł z frontu, to był dobry człowiek. Dawał wszystkim przepustki, mogli jechać z obozu nawet na tydzień. Potem, jak się o tym dowiedziała wyższa instancja SS, od razu znieśli go z obozu. "Do czego to podobne, żeby stamtąd ludzie mogli iść na urlopy na sześć dni?" Funkcjonariusz SS dawał więźniom urlopy. Moja matka też na tym skorzystała.
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Janina Krempa
Byłam wyznaczona do pracy przymusowej do Niemiec. Mój ojciec wziął gęś pod pachę i poszedł do arbeitsamtu. Tam załatwił, że zostałam tu w Mielcu i że tutaj wyznaczyli mnie do pracy w obozie. Byłam przeznaczona do pracy w kuchni, do zmywania garów. Bardzo dobry był ten kucharz, szef całej kuchni, bardzo dobry. Jak szłyśmy do domu to nam do kieszeni wsypywał cukier, bo wiedział, że my tego nie mamy. I zupę myśmy brały, bo dawał nam do dzbanków to, co zostało. Kazał nam sobie dzbanki przynosić. Jak została zupa z obiadu, to nam nalewał i już do domu kazał nam iść. Pracowałyśmy osiem godzin, a prowiant kosztował nas 12 zł! Pamiętam to jak dziś. A ja zarobiłam tylko 10 zł na miesiąc! Dlatego mój ojciec musiał te 2 zł dopłacać. Herbata była ziołowa, taka sztuczna - jak to za Niemców było - sacharyna była, chleb i marmolada. To wszystko kosztowało 12 zł. Ojciec więc musiał dać mi pieniądze, żebym mogła te 2 zł wyrównać i żebym mogła ten prowiant dostać.
Esesmani i funkcyjni / Janina Krempa
Jak to wojsko niemieckie wyjechało, to kazali nam iść do takiego baraku posprzątać. Sprzątałyśmy w tym baraku, szorowałyśmy miednice, układałyśmy koce w magazynach. Żołnierze niemieccy dostawali te koce i każdy miał swoją szafkę w tym baraku. Strasznie był niedobry ten strażnik, Henryś mu było na imię, chodził ubrany po cywilnemu. Taki był niedobry!
Esesmani i funkcyjni / Paweł Stanieczek
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, transport do innego obozu / Wacława Kędzierska
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Józef Gajda
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Maria Podrez
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Mirosław Poznański
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Mirosław Poznański
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Alina Rumun
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, więźniowie innych narodowości / Władysław Michalik
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Marian Małecki
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Stefan Makne
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Stefan Makne
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza / Bolesław Fabrowski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Daniela Stelmach
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Maria Niedbała
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Maria Niedbała
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Maria Niedbała
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Maria Niedbała
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Teofila Silberring
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie, Żywność w obozie, głód, choroby - śmierć w obozie / Adolf Kasprzyk
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Janina Boroń
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Józefa Posch-Kotyrba
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Daniela Stelmach
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Wit Sytnik
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Adolf Kasprzyk
Posłuchaj:
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Halina Skalbmierska
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Edmund Szenkowski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Wacław Milke
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Wiktor Woźniak
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Mieczysław Staner
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Genowefa Kowalczuk
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie / Genowefa Kowalczuk
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, konsekwencje pobytu w obozie / Edmund Szenkowski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, konsekwencje pobytu w obozie / Edmund Szenkowski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Irena Lasoń
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, choroby - śmierć w obozie / Irena Lasoń
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Irena Lasoń
Posłuchaj:
Praca niewolnicza, esesmani i funkcyjni / Paweł Czernek
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni / Alfons Andrzejewski
Posłuchaj:
Esesmani i funkcyjni, warunki życia w obozie
Leon Ceglarz

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni
Zdzisław Dominiak

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni
Zdzisław Dominiak

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni
Marceli Godlewski

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza
Kazimierz Kozłowski

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, pierwszy dzień w obozie
Edward Sypko

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, egzekucje
Edward Sypko

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, praca niewolnicza, egzekucje
Edward Sypko

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód
Henryk Wojtalewicz

Texte alternatif

Esesmani i funkcyjni
Henryk Wojtalewicz

Texte alternatif

 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA