Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Kontakty z ludnością cywilną / Paweł Stanieczek
Kierownikiem szkoły był Richard Mlinsk, który pochodził z Austrii. I on właśnie wtedy, kiedy miano w Goleszowie zorganizować podobóz oświęcimski, zebrał nas w sali gimnastycznej i powiedział, że w Goleszowie zorganizowany zostanie podobóz oświęcimski, a w nim przebywać będą więźniowie. Prosił żeby uważać, bo większość z nich to są kryminaliści, którzy za ciężkie przestępstwa tu się właśnie znaleźli. Żeby się do nich nie zbliżać, żeby absolutnie nie podawać im jakiś rzeczy, szczególnie żywności, bo grozi to wielkimi konsekwencjami. Dlaczego w ten sposób nas ostrzegano? Po prostu dlatego, że więźniowie musieli przechodzić z cementowni, z miejsca swojego zakwaterowania, i iść przez cały Goleszów do pracy w kamieniołomie. Stąd te uwagi dotyczące więźniów. Oczywiście po kilku dniach lub tygodniach wszystko to, co on nam powiedział sami mogliśmy sprawdzić, bo początkowo w cementowni połowa pracowników to byli pracownicy cywilni. Druga połowa to z kolei więźniowie, w 99 procentach więźniowie pochodzenia żydowskiego z takich państw jak: Polska, Niemcy, Holandia Francja, Węgry i Czechosłowacja. Ludzie, którzy pracowali w cementowni musieli się siłą rzeczy stykać z tymi więźniami i oni właśnie twierdzili, że to absolutnie nie żadni bandyci tylko normalni ludzie, więźniowie, którzy w takim fatalnym położeniu się znaleźli. Z tego też względu kontakty ludności cywilnej z więźniami ożywiły się. Ludzie przekonali się, że tym więźniom trzeba pomóc.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód / Paweł Stanieczek
Myśmy oczywiście więźniów widzieli. Osobiście nawet byłem w pomieszczeniach tych więźniów. Tak się składało, że mój ojciec miał dość dobre układy z niektórymi strażnikami, którzy na pewne rzeczy przymykali oko. Pracował jako robotnik w pakowni, tam gdzie pakowano cement. Kiedy była taka okazja w różnych miejscach zostawiało się rożnego rodzaju artykuły żywnościowe: chleb, słoninę, to co można było w owym czasie dostać i co również można było samemu w jakiś gospodarczy sposób załatwić. Była możliwość przenoszenia artykułów spożywczych, głównie chleba, ziemniaków, słoniny, ponieważ prawie w każdą sobotę szliśmy z ojcem na teren cementowni. Tam w specjalnych pomieszczeniach była łaźnia i tam można się było wykąpać. Wtedy oczywiście ojciec wykorzystywał nas, mnie i brata, żebyśmy te artykuły żywnościowe przenosili. Nas jako dzieci, ci gestapowcy, strażnicy nie rewidowali, nie patrzyli, co się niesie.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód / Paweł Stanieczek
W pobliżu drogi do kamieniołomu mieszkała wdowa Małyszowa i miała dwie córki, już takie po dwudziestce. One chodziły po gospodarzach i zbierały ziemniaki. Potem te ziemniaki gotowały i kładły w tych miejscach, gdzie przechodzili więźniowie. Kiedy szli, zginali się i zabierali sobie ziemniaki. Dla tych więźniów też to było pewne ryzyko, bo ten gestapowiec miał prawo go zastrzelić. Ale przynajmniej mi nie są znane przypadki, żeby coś tam złego się wydarzyło. Strażnicy albo się odwracali, albo udawali, że nie widzą. Bo gdyby naprawdę wszyscy byli tacy służbiści, toby nic się nie dało zrobić. Ci strażnicy przysłani z Oświęcimia, to byli faktycznie sadyści. Ale ci, którzy nie bardzo chcieli iść na front, którzy wymyślali jakieś tam choroby i zostali skierowani do pilnowania więźniów, to byli lepsi. Przecież ta załoga liczyła przeszło stu dwudziestu strażników, nie licząc tych szefów.
Kontakty z ludnością cywilną, warunki życia w obozie / Julia Zawalna
Tato szedł do pracy o piątej rano i wracali z mamusią o jedenastej w nocy. Więc cały dzień my dzieci byliśmy sami. Same te dzieci siedziały, podzielone wiekowo - te mniejsze były gdzie indziej, ale nie wiem do tej pory gdzie, bo nam nie było wolno nigdzie wyjść. Mieliśmy wyznaczone, że wolno nam wyjść na podwórko tam, gdzie chodziliśmy na apel, tylko do ubikacji. To nawet nie była ubikacja, bo tylko takie dziury tam były. Tam się szło, a poza tym to kompletnie nie mieliśmy świeżego powietrza. Druty były podwójne, a w środku kręcone i takie jak w Oświęcimiu. Buda była jedna i tam Niemiec stał z tym karabinem. Wiec jakby ktoś może chciał rzucić nam coś przez drut, to nie dało się. Jak byliśmy tam już dość długo, to siostra dostała urlop od tej Niemki, u której pracowała. Wtedy nam taki duży chleb przyniosła i pokazała nam go przez druty. Widzimy go i mówimy: "Ale będziemy sobie jadły ten chleb!" Jak my już czekały! Ale nie było wolno nam podejść. Tam była buda, gdzie był lagerführer i gdzie zmieniali się strażnicy. Przyjęli ten chleb od siostry, ale myśmy tego chleba nie dostali.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód / Julia Zawalna
Jak przyszło nam w nocy albo rano stać na apelu, to staliśmy od najmniejszego do największego, rodzinami według alfabetu. Esesmani coś wyczytywali, więc chyba tato musiał odpowiedzieć, że jest pełny skład rodziny lub że ktoś już ubył. A bardzo ludzi ubywało, bo z tego głodu to umierały niektóre dzieci. Najczęściej takie pańskie dzieci z Krakowa, nauczone lepiej zjeść. Tam u nas na wiosce tak nie było, myśmy bardziej byli odporni. W obozie tato nieraz jak szedł z pracy, to przyniósł nam w nogawce buraka. Na surowo buraka czy kartofel my zjedli. Jak nieraz mówili, że surowy kartofel może zaszkodzić, tak nam nic nie zaszkodziło: ani biegunka, ani nic. Może tam jakiś Ślązak w kopalni dał tacie coś do zjedzenia, bo jak kartofla przyniósł to dał go nam. On tego jedzenia jadł tak malutko, a miał tak ciężko pracować w kopalni, czy na tartaku. A tak przez druty nikt ci nic nie przerzucił, bo się ludzie bali. Niemców to się jednak bali. Myśmy już tak czekali na tego tata, a był dzień że nic nie przyniósł. W zimie nie było ani buraka na polu, to już nic nam nie przyniósł.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Władysław Michalik
Wtenczas, kiedy ogłosili, że potrzeba dziesięciu kierowców, którzy się znają na częściach samochodowych, to wystąpiłem. Początkowo ci Niemcy nas tam bardzo dobrze traktowali, chociaż z początku unterscharführer nas źle potraktował. Kiedy raz pracowaliśmy w niedzielę, szła drogą taka pani. Umiała po niemiecku, więc przyszła do tego esesmana, który nas pilnował i spytała go czy może nam coś podać do jedzenia. On pozwolił, więc poszła i kupiła w sklepie ponad kilo kiełbasy, dwa bochenki chleba białego i pół litra wódki. Ten Niemiec też jadł, bośmy się poczęstowali wszyscy. Zjedliśmy to szybko: dziesięciu chłopów, to po kawałku kiełbasy. I tę wódkę żeśmy wypili - wszyscy żeśmy pili, bo to tylko po kieliszku. Ja akurat byłem ostatni więc te flaszkę poszedłem schować za beczki. A ten unterscharführer akurat szedł i mnie widział. Podbiegł i mówi: "Schnaps, Schnaps". Woła mnie i pyta: "Co to jest?". Ochrzanił tego, co nas pilnował. Tamten się tłumaczył, że był pewien, że to herbata. "Kto jeszcze pił?". Nikt się nie przyznaje, to jazda chuchać. Staliśmy pod murem, przyszedł i uderzał naszymi głowami o ścianę. Ale na tym się skończyło.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Władysław Michalik
Jak nas odwozili z warsztatu do obozu, to namówiliśmy kierowcę, żeby jechał przez tandetę w Krakowie. Dawniej na Kazimierzu była tandeta. Jak jechaliśmy przez Kraków w tych pasiakach, to ludzie nam rzucali jedzenie, swoje jedzenie. A tam sprzedawali mięso, wędzonkę i różne takie rzeczy, to nam narzucali wędzonki i różnych wyrobów mięsnych. Myśmy tego nie przejedli, to my się podzielili z tymi Niemcami. A oni wysyłali do domów te wyroby. Tak dużo nam narzucali. Raz na tydzień jechaliśmy przez tę tandetę.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód / Stefania Pawlak
Z ciekawości podchodziłyśmy pod druty i wypatrywałyśmy ludzi spoza obozu. Od czasu do czasu przechodziły obok lagru przedszkolanki z dziećmi. Był taki moment, że szedł chłopiec do miasta i niósł ciasto. On raz w tygodniu nosił to ciasto do piekarni, do pieczenia. Na drugi raz przyczaiłyśmy się i mówimy mu: "Daj chleba, daj chleba". Za jakiś czas ten chłopak wrócił i przyniósł dwie pajdy chleba. A więc my podbiegliśmy do tego drutu. Kiedy wachman odszedł w drugą stronę, to my wyciągaliśmy ręce przez te druty, żeby nam podał chleb. A przecież on to mógł przerzucić! Ale nam dzieciom nie przyszło to do głowy! Więc ustawiliśmy się jedno dziecko za drugim, jeden drugiego trzymał, żeby ten pierwszy mógł dostać ten chleb, jak to w zabawie z rzepą. Ale ponieważ wachman już wracał, to ten chłopak się wystraszył i rzucił chleb między druty. Więc myśmy już do wieczora nad tym chlebem stali, chodzili i patrzyli, ale nie było można go niczym dostać. Nie było tam nikogo mądrzejszego i starszego od nas, który by wymyślił jakiś sposób na to.
Kontakty z ludnością cywilną, Żywność w obozie, głód / Stefania Pawlak
Ojciec mój pracował w kopalni i wychodził wcześnie rano do pracy, w kopalni św. Anny w Pszowie. Więc wychodził rano do pracy, ci mężczyźni najprawdopodobniej wszyscy pracowali chyba w tym, poza wyjątkami, że gdzieś w polu, a tak to pracowali w kopalniach. Od czasu do czasu ojciec przynosił kawałek chleba. Kromka chleba, złożone dwie kromki, takie przekrojone na pół. To czasami przynosił, albo ugryzione, to było z jakąś marmoladą, albo z czymś i dzielił tym chlebem. "Ale nikomu nie mówić, że przyniósł". Co się okazało? Kiedyś jak z tatą pracowałam, w polu jak pracowałam, to się okazało, że ten chleb to [zostawiały] dzieci, które przechodziły. Więc jednak ludzie chcieli pomagać. Te [przedszkolanki] szły niby z tymi dziećmi i najprawdopodobniej gdzieś, że to niby dziecko ugryzło, rzuciło na tym poboczu, tą drogą, gdzie wracali właśnie ci robotnicy, ci górnicy. Jak ojciec w jeden dzień, to na drugi ktoś inny podniósł ten chleb. Nie mogli brać tak, tam nie było tego chleba do pobrania ileś tam, tylko to było tak, że się udawało jednak przemycić. Znam taką sytuację, że jadłam chleb, który ojciec przyniósł i podzielił. To było takie niebo w tym całym życiu.
Kontakty z ludnością cywilną / Halina Skalbmierska
W tych obozach tu na Śląsku to od czasu do czasu były odwiedziny, że mogła ciocia przyjechać i paczki, jedzenia nam coś przywieźć. Ale to też tak było: jak się Niemcy już obłowili to znowu zatrzymali, że nie wolno było. Tak było w tym Pogrzebieniu, w pierwszym obozie, to też niby wolno było, ale musieliśmy przechodzić przez portiernię i wszystko nam zabierali to, co lepsze. Tylko dawali tam pomidor, jabłko, ale chleb czy ciasto to wszystko zbierali. To potem żeśmy dawali znać, że mają nam pakować każde osobno. Tośmy szli z kuzynem pod bramę, bo to nie wpuszczali. Pod bluzkę żeśmy pakowali i tak, kuzyn szedł, i potem przed samym tym wejściem on uciekał. A do tego lagru tam w Pogrzebieniu było wejście przez tą piwnicę, tam, gdzie my te ziemniaki obierali. Więc ja szłam na portiernię, a on uciekał tam, to ile razy: Halt! Halt! Kinder Bandit, Kinder! Strzelał tam w łeb. A potem wstrzymali, znowuż nie wolno odwiedzin. No to całe szczęście, że tam jak ja byłam na tej sali, jak wspomniałam, ten pan Dowsilas, to on właśnie wychodził malować poza obóz. I był taki wachman, był chyba Ślązakiem, bo po polsku bardzo ładnie mówił. Janusz się nazywał, tylko był bez ręki, na froncie mu rękę urwało. I jak on miał wartę w nocy, to ten pan Dowsilas wychodził. Tam był krawcem taki garbusek podobno, mieszkał w tym Pogrzebieniu i tam zostawiali te paczki popisane dla kogo. I on jak ten Janusz miał dyżur, wartownię, to ten pan Dowsilas szedł i te paczki przynosił, i potem rozdzielał znowu między nas.
Kontakty z ludnością cywilną / Stefania Staszko
A my, to znaczy nie tylko ja, ale ci, którzy tu mieszkali, to staraliśmy się tym więźniom pomagać. Przecież nie szło się patrzeć na to! Myśmy ich tak nauczyli, że tam przy płocie, między tymi sztachetami, zostawialiśmy cebule, czosnek lub owinięty w papier chlebek. Tak więźniowie się nieraz bili o to. Więźniowie pracowali w kamieniołomie, gdzie musieli dojść piechotą. Codziennie więc szli obok naszego domu i dlatego myśmy im zostawiali to jedzenie przy płocie. Gdy oni rano szli tędy do góry i do lasu, a dalej do tych kamieniołomów, to sobie wzięli to jedzenie ze sobą. A kiedy mój ojciec jeździł po kamienie tą ciuchcią z wózkami do kamieniołomu, to myśmy mu z mamą zawsze napakowały chleba dla więźniów. Tylko on im zaraz powiedział: "Nie śmiejcie się bić, bo jak się będziecie bić, to nie dostaniecie jutro nic". Bo wtenczas ci esesmani by przyszli i jeszcze by go zastrzelili. Co kawałek były przecież te strażnice.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Janina Boroń
W Pogrzebieniu było tak, że kiedy nasza rodzina zdobyła na wolności (ciężko było w czasie okupacji) coś do zjedzenia, to ciocia przyjechała i podeszła pod bramę obozu, aby to jedzenie nam przekazać. Więc pamiętam, że z Dolkiem Kasprzykiem podchodzimy pod bramę - Dolek tu miał taką bluzę i tam jakąś gumkę w niej. Obserwują nas ci strażnicy, Dolek patrzy co jest, zorientował się i pod tą gumę zaczął chować chleb, i uciekliśmy do piwnicy, i później tu dzieci pilnowały.
Kontakty z ludnością cywilną, więźniowie innych narodowości / Teofila Silberring
W Płaszowie były jeszcze nienajgorsze stosunki, oczywiście oprócz Amona Götha, który sobie robił polowania jak chciał i kiedy chciał. Dom Amona Götha stoi jeszcze w Płaszowie, tylko Polacy go zamienili na coś innego. Właśnie mają porządkować, bo na tym cmentarzysku zrobili w zimie tor bobslejowy. W domu Götha były magazyny zbożowe, a teraz mają je zlikwidować. W Płaszowie jeszcze jakoś dało się żyć, bo byli tam też Polacy. Nie wszyscy, ale niektórzy nam bardzo pomagali, bo mogli wychodzić do miasta i mieli rodzinę, która im przynosiła żywność. Im było wolno, tylko nam Żydom nie było wolno w ogóle wychodzić. Była taka pani, której dałam jakąś sukienkę, a za to ona mi dawała chleb. Ale Polacy byli tam bardzo krótko, zwykle złapani za handel gdzieś na placu, dostawali wyrok na dwa tygodnie, trzy tygodnie. Jeszcze w Płaszowie wyglądałam względnie dobrze, bo z domu wyszłam dobrze wyglądająca i się nie załamałam.
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód / Wit Sytnik
Głód jednak zmuszał do wszystkiego, głód jednak jest tym prowodyrem że tak powiem dobra i zła. Bo jak człowiek jest głodny to patrzy żeby gdzieś ukraść, coś zdobyć, skoro nie może oficjalnie zdobyć. Tak samo myśmy robili. Jak w tej kolumnie, "wietkolonne", cośmy chodzili po łąkach to ja i Stasiu Latarski chodziliśmy na przybrzeżne łąkowe osiedla, na tereny łąk potulickich. Chodziliśmy po gospodarzach za chlebem. Nas była taka brygada, 11 osób, młodzieży i nas dwóch chodziło po zaopatrzenie, a reszta robiła dla nas wiązanki, żeby mieć jak wchodziliśmy do obozu wiązankę wikliny. I jak przynosiliśmy żywność, to dla wszystkich. Tutaj w Turze także tak było. Była jedna z gospodyń, która piekła wiejskie bochenki chleba i nam dawała dwa bochenki chleba co jakiś czas. I jeden właściciel Turu, pałacu, widział jak szliśmy obładowani chlebem. Z dubeltówką szedł, widział, że my obozowcy, a obładowani chlebem idziemy, i zaczął do nas strzelać. Ale uciekliśmy szybko na łąki. Kapo był też zwolennikiem tego, bo też dostawał swoją porcję żywności. Nieraz szli z nami esesmani. Ale jak szedł esesman, to nie wiedział, gdzie kto, bo myśmy się rozpraszali po łąkach, po kępach wiklinowych i on wszystkich i tak nie widział. Byliśmy na łąkach potulickich, łąki sięgały aż do stawów i tam myśmy poszli po ryby, złowić ryby. Robiliśmy ognisko i w papier zawijaliśmy w gazetę tę rybę. Ona się w tej gazecie, w tym papierze ugotowała i jak gazetę zdejmowaliśmy, to skrzela, łuski, wszystko z gazetą odchodziło, i zostawało czyste mięso. Esesman dostawał też swoją rybę, całego takiego karpia zjadł i nic nie mówił.
Kontakty z ludnością cywilną / Paweł Stanieczek
Posłuchaj:
Kontakty z ludnością cywilną, więźniowie innych narodowości / Teofila Silberring
Posłuchaj:
Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni / Halina Skalbmierska
Posłuchaj:
Kontakty z ludnością cywilną, choroby - śmierć w obozie / Wiktor Woźniak
Posłuchaj:
Kontakty z ludnością cywilną, więźniowie innych narodowości
Paweł Czernek

Texte alternatif

Kontakty z ludnością cywilną, więźniowie innych narodowości
Paweł Czernek

Texte alternatif

 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA