Zapomniane Obozy

Strona archiwalna

 
Ewakuacja, marsz śmierci / Bolesław Fabrowski
Jakiś czas po Nowym Roku zaczęliśmy słyszeć huki armat. Nie pamiętam dokładnie daty. Znowu nas podzielili i tym razem większa grupa tych, którzy mieli jako takie siły, miała przemaszerować do Gross Rosen. To jest podobno jakieś 80 km. W pierwszy dzień, po kilku godzinach, zacząłem słyszeć strzały w tyle kolumny. Widziałem, że niektórzy słaniają się na nogach, zostają. Strzelano do nich i rzucano do rowu. To nas dopingowało, żebyśmy troszkę użyli naszych sił i nie zostawali za daleko z tyłu. Przeżyłem ten pierwszy dzień. Podobno osiemdziesięciu zostało zastrzelonych w tym dniu. A potem na noc zatrzymali nas w cukrowni. W tych salach, gdzie znalazły się jakieś wytłoki, można było próbować coś zjeść, ale to się nie nadawało do niczego. Ponieważ dla mnie nie było miejsca wewnątrz, przespałem się na zewnątrz, na śniegu. Przytuliliśmy się do siebie. Jeśli ktoś miał kołdrę to dobrze, a jak nie, to się przytulał do drugiego. Jakoś przeżyliśmy tę noc, ale kilku niestety nie przeżyło. Na drugi dzień wstaliśmy rano i znów zaczęliśmy marsz. Słyszałem parę strzałów, ale potem powiedziano mi, że jakiś oddział Wehrmachtu przechodził obok i słyszał te strzały. Kiedy żołnierze zobaczyli co esesmani robią, zawołali ich do siebie i powiedzieli: "Słuchajcie, następnym razem jak usłyszymy, że kogoś rozstrzelaliście, to zaczniemy strzelać po was". Wtedy dostaliśmy kilka sań od Bauerów z  pobliskich farm. Wsadzaliśmy na nie chorych i pchaliśmy je. Który mógł pchać, pchał, który nie mógł maszerował obok, a ci którzy nie mogli nawet maszerować to siedzieli na saniach.
Ewakuacja, marsz śmierci / Hanna Krzewska-Lis
Rano obudziłyśmy się i okazało się, że brama jest otwarta, prąd jest wyłączony, a Wehrmachtu, ani komendanta obozu, ani żadnej auzierki nie ma. W nocy wszytko wyparowało gdzieś. No więc poczułyśmy się wyzwolone, nie bardzo wiedziałyśmy co właściwie powinnyśmy dalej zrobić, bo Rosjanie byli bardzo blisko, ale jeszcze nie w obozie. Kilka, kilkanaście takich bardziej niespokojnych dziewczyn wybrało się na poszukiwania do koszar niemieckich znaleźć coś do jedzenia i w ogóle zorientować się w sytuacji. I po jakiś dwóch czy trzech dniach wpadli do nas esesmani, spędzili wszystkich znowu na plac apelowy z baraków powypędzali i kazali formować się do marszu. Teraz nazywa się to Marsze Śmierci, bo rzeczywiście, nie wiem o co im chodziło, ale musieli wszystkie obozy przepędzić w jakimś kierunku zachodnim. No ale w momencie, kiedy Niemcy zaczęli szykować transport pieszy do ewakuacji obozu, moja mama złapała mnie za rękę, wpadłyśmy do sali rewiru, gdzie leżała nasza przyjaciółka, i tam już była lekarka, pani doktór z Poznania. To była świetna lekarka i świetna więźniarka i ona nam krzyknęła szybko, żeby kłaść się do łóżek. A tam normą było, że dwie, trzy osoby na jednej pryczy leżały, to nie było nic dziwnego. Więc ja też wlazłam na jakąś pryczę do jakiejś leżącej już tam osoby, przykryłam się tak, że nie było nic widać. Po chwili wpadli gestapowcy i zażądali od lekarki naszej, zawiadującej tym rewirem, żeby podała stan osobowy. Ona przytomnie podała, oni tam zbyt skrupulatnie nie liczyli przecież nas, nie zauważyli, że przybyło kilkanaście osób i leżą w ubraniach pod kocami. Postrzelali trochę tak na postrach i sobie poszli, zostawili nas. Zorientowałyśmy się, że oni już nie wrócą. Wyprowadzili właściwie cały obóz na Marsz Śmierci - okazało się później - do Ravensbrück z powrotem. Ale nie wszystkie doszły. Dużo było takich, które nie doszły.
Ewakuacja, marsz śmierci / Wiktor Woźniak
27 albo 26 lipca szef gestapa, Czapla, na apelu powiadomił nas wszystkich więźniów, że w dniu jutrzejszym wszyscy mamy być gotowi na godzinę 8 rano, bo na polecenie dr Heinricha Hermanna, szefa policji niemieckiej, obóz ten będzie zlikwidowany. Wpakowano nas na stacji kolejowej Kochanówka do wagonów bydlęcych i dociśnięto tak, że nie można było się ruszyć w żadną stronę. Zaryglowano drzwi i okna, i pociąg ruszył w nieznane. Gdzie jedziemy, nikt nie wiedział. Obóz zlikwidowany, to niektórzy domyślali się, że i my będziemy zlikwidowani. Obserwowaliśmy po drodze stacje, gdzie jedziemy, w którym kierunku. Koło północy byliśmy już w Oświęcimiu, z Oświęcimia skierowano nas na boczny tor idący do Brzezinki, gdzie było krematorium. Tam w Brzezince nie otworzono wagonów, lecz oczekiwaliśmy kilka godzin. O godzinie 6 rano zapadła decyzja: "Zamknąć, zaryglować wagony, jedziemy dalej". Nasz szef z Pustkowia, Czapla, dzwonił do Niemiec, prosząc o przyspieszenie decyzji i powiedział, że to jest grupa więźniów roboczych, młodych i fachowców. Okres był korzystny dla nas, bo Niemcy zabrali na front wielu Niemców, brakowało więc rąk do pracy w fabrykach. I tak znaleźliśmy się w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.
Ewakuacja, marsz śmierci / Bernard Trojanowski
Pamiętam, że był apel. To była chyba niedziela, godzina  poranna, jeszcze było ciemno, na placu apelowym leżał śnieg. Komendant wszystkich wezwał na zbiórkę, na apel nadzwyczajny. Podał do wiadomości, że nastąpi ewakuacja i żeby przygotować się do wymarszu. Potem, za około dwie godziny, nastąpił ponowny apel, już z tobołkami. Tobołki na plecach, kapcie, mróz, zima, ciężkie warunki...I pamiętam tych ludzi stojących i wychodzących, i kolumnę marszową idącą w kierunku Nakła... Tylko chorzy, starzy i dzieci pozostali w Potulicach, w obozie.
Ewakuacja, marsz śmierci / Teofila Silberring
To już była likwidacja Płaszowa, kiedy myśmy jeszcze byli u Schindlera na Zabłociu. Przyszedł, zebrał nas wszystkich - nie pamiętam ile nas było osób. Żydówki były i Żydzi razem. W samym Płaszowie nie wolno było być razem: dzieci były osobno, kobiety osobno i mężczyźni osobno. Schindler nas zwołał na podwórku, bo tam nie było apellplatzu i mówił, że musimy jechać do Oświęcimia i tam on się stara o transport. Ma w Brunnlitz fabrykę, więc żebyśmy wiedzieli, że on ma nasze nazwiska - to jest właśnie ta lista, lista obecności jego pracowników, a nie jakaś tam, jak ją dzisiaj szumnie nazywają, "Lista Schindlera". Mówił: "Nie bójcie się, bo ja was uratuję". W filmie podają, że tysiąc osób uratował, ale ja wiem o dwóch tysiącach, bo wtedy zabrał nas dwa tysiące. Jechał z nami do Oświęcimia i tam nie pozwolił nas wziąć do obozu, tylko czekaliśmy na rampie. On się starał o wagony, wprawdzie bydlęce, ale wagony i mówił: "Czekajcie tutaj, nigdzie was nie zabiorą, bo ja załatwiłem". Tam gdzieś dawał pieniądze i załatwił. Wreszcie chyba po tygodniu przyszedł z paroma esesmanami i żydowskimi tzw. ordnungsdienst - to była porządkowa policja żydowska. I ta żydowska policja nas pilnowała. Pilnowali nas także Niemcy, którzy naprawdę się nie wtrącali. Widocznie dostali od Schindlera tyle, że siedzieli cicho. Zajechały wagony i jeden z tych ordnungsdienstów  wyczytywał nasze nazwiska, żeby nie robić tłoku, żeby wsiadać po kolei. Wszyscy wsiedli, a nas dziesięć zostało. Nie czytali nas, nie czytali. Ja wołam, a Schindler, który nas wszystkich znał, mówi: "Chodź, chodź". A ten policjant (żydowski zresztą) odciął nas, dziesięć osób, pociąg ruszył, a myśmy zostali w Oświęcimiu. No i co? Do Birkenau, do Brzezinki nas zabrali, bo Schindler pojechał i nie było ratunku.
Ewakuacja, marsz śmierci / Edmund Szenkowski
Walim był ewakuowany w lutym. Wszystko odbyło się dosłownie w ciągu kilku godzin, ta ewakuacja. Światła się zapaliły - bo były światła na słupach - wszystkie światła się zapaliły i "Raus, raus!", "Scheller, Scheller!", czyli "Wychodzić, wychodzić", "Szybciej, szybciej". Wygoniono nas, nie wiem, ilu esesmanów, droga była wytyczona, w lesie wszystko. Pognano nas w kierunku Walimia. Konkretnie w kierunku rzeczki. I tam zbiórka była. Z wszystkich stron widać było. Pomału to szło, ale biegiem trzeba było  na samym dole się zebrać, bo Niemcy już nawet w górę strzelali, nie do ludzi, ale do góry, "Scheller, Scheller!". I psy szczekały. Ustawiono nas w jedną wielka kolumnę. Niemcy chodzili, przeliczali z jednej, z drugiej strony, i: "Odmaszerować!". Z przodu Niemcy, z boku Niemcy, z tyłu Niemcy z psami. No i pomaszerowaliśmy. Pamiętam marszrutę. Szliśmy przez Mieroszów. Z tym, że po drodze padali ludzie, którzy nie wytrzymywali trudów. Tych dobijano strzałem z pistoletu i do rowu zrzucano, jak był rów, jak nie, to gdzieś tam na pobocze. Dalej nas pognano do Kamiennej Góry.
Ewakuacja, marsz śmierci / Paweł Stanieczek
Posłuchaj:
Ewakuacja, marsz śmierci / Jakub Goldberg
Posłuchaj:
Ewakuacja, marsz śmierci / Stanisław Krawański
Posłuchaj:
Ewakuacja, marsz śmierci / Ludwik Krzyścin
Posłuchaj:
 
Dom Spotkan z Historią Ośrodek Karta Ośrodek Karta EACEA