Kontakty z ludnością cywilną, esesmani i funkcyjni, Żywność w obozie, głód
Głód jednak zmuszał do wszystkiego, głód jednak jest tym prowodyrem że tak powiem dobra i zła. Bo jak człowiek jest głodny to patrzy żeby gdzieś ukraść, coś zdobyć, skoro nie może oficjalnie zdobyć. Tak samo myśmy robili. Jak w tej kolumnie, "wietkolonne", cośmy chodzili po łąkach to ja i Stasiu Latarski chodziliśmy na przybrzeżne łąkowe osiedla, na tereny łąk potulickich. Chodziliśmy po gospodarzach za chlebem. Nas była taka brygada, 11 osób, młodzieży i nas dwóch chodziło po zaopatrzenie, a reszta robiła dla nas wiązanki, żeby mieć jak wchodziliśmy do obozu wiązankę wikliny. I jak przynosiliśmy żywność, to dla wszystkich. Tutaj w Turze także tak było. Była jedna z gospodyń, która piekła wiejskie bochenki chleba i nam dawała dwa bochenki chleba co jakiś czas. I jeden właściciel Turu, pałacu, widział jak szliśmy obładowani chlebem. Z dubeltówką szedł, widział, że my obozowcy, a obładowani chlebem idziemy, i zaczął do nas strzelać. Ale uciekliśmy szybko na łąki. Kapo był też zwolennikiem tego, bo też dostawał swoją porcję żywności. Nieraz szli z nami esesmani. Ale jak szedł esesman, to nie wiedział, gdzie kto, bo myśmy się rozpraszali po łąkach, po kępach wiklinowych i on wszystkich i tak nie widział. Byliśmy na łąkach potulickich, łąki sięgały aż do stawów i tam myśmy poszli po ryby, złowić ryby. Robiliśmy ognisko i w papier zawijaliśmy w gazetę tę rybę. Ona się w tej gazecie, w tym papierze ugotowała i jak gazetę zdejmowaliśmy, to skrzela, łuski, wszystko z gazetą odchodziło, i zostawało czyste mięso. Esesman dostawał też swoją rybę, całego takiego karpia zjadł i nic nie mówił.